"750 tys. bunkrów w kraju wielkości woj. lubelskiego, a ludzie mieszkali w kawalerkach po kilkanaście osób" [WYWIAD]

"Aby bronić się przed tymi wszystkimi, którzy rzekomo chcieli zaatakować Albanię wybudowano 750 tysięcy bunkrów w kraju wielkości województwa lubelskiego. W tym czasie wstrzymane były wszystkie inne inwestycje budowlane. Starsi Albańczycy opowiadają, że mieszkali w kawalerkach po kilkanaście osób. Bunkrów nikt nie ruszał, aż Chińczycy zaczęli przygotowywać się do olimpiady w Pekinie i ceny stali poszły w górę. Wtedy ta sama armia, która budowała te bunkry zaczęła je rozbierać i wysyłać statkami do Chin - tak o swojej najnowszej książce "Tańczące niedźwiedzie" opowiadał Witold Szabłowski.

Paweł Sulik: Czy "Tańczące niedźwiedzie" jest jedną całością czy raczej zbiorem tekstów?

Witold Szabłowski: To całość plus zbiór tekstów, które się ładnie skomponowały. Przede wszystkim to jest historia tańczących niedźwiedzi w Bułgarii. Są to niedźwiedzie, które z różnych powodów były sierotami i zostały wzięte przez cyganów na wychowanie. Oni zajmowali się tymi niedźwiedziami, karmili je butelką, również uczyli ich różnych sztuk dziwacznych. Mówili np. pokaż misiu gawiedzi, jak słynna gimnastyczka skacze przez kozła i miś skakał. Albo pokaż misiu jak Stoiczkow symuluje faul i miś łapał się za nogę i podskakiwał. Ale przede wszystkim niedźwiedzie miały tańczyć.

I tańczyły przez dziesiątki, nawet setki lat. Te niedźwiedzie przyszły razem z cyganami z Indii. Aż przyszła unia i zakazała. Oczywiście fakt, że unia zakazała niekoniecznie musi coś znaczyć. Znamy to z autopsji. W Bułgarii przez wiele lat było tak, że niby to było zakazane, ale cyganie przekupywali policjantów i niewiele się zmieniło. Niedźwiedzie wciąż tańczyły. Aż przyszła organizacja, która nazywa się Cztery Łapy i się na cyganów uparła. W ciągu 10 lat pozabierała niedźwiedzie. I stworzyła cudowne miejsce, takie laboratorium wolności, gdzie pokazuje się im tę wolność.

Co się z nimi dalej dzieje?

- Do pewnego momentu niedźwiedzie są bardzo szczęśliwe. Pierwszym krokiem do wolności jest wyjęcie im z nosa metalowego kółka. To taki symbol niewoli tych niedźwiedzi. Potem wpuszczane są do takiego sektora, gdzie oswajają się z nową sytuacją. Są takie niedźwiedzie, które wychodzą na wolność i zachowują się, jakby to był ich stan naturalny. Jednak większość niedźwiedzi jest na początku otumanionych. Mogą przez siatkę patrzeć na inne niedźwiedzie, już półdzikie lub ćwierćdzikie. Mogą chłonąć ich zapach.

Bo kolejnym krokiem w przyzwyczajaniu się do wolności jest to, że niedźwiedzie stają się agresywne i zaczynają się prać. Agresja staje się ich pierwszym instynktem. Potem są kolejne kroki, piszę o tym w książce. Jednak zawsze dochodzą do momentu, gdzie ta wolność zaczyna im doskwierać, zaczyna boleć. Wtedy np. zaczynają się samookaleczenia albo zaczynają się bujać, jak dzieci chore na chorobę sierocą. Taki regres wolności.

Można czytać to jako historię społeczeństw, które uzyskały wolność.

- Po to jest ta druga część książki. Chciałem pokazać, że my w naszym laboratorium wolności, które mam od 25 lat zachowujemy się podobnie, jak te niedźwiedzie. Nas to szczęśliwie ominęło, u nas ta agresja się nie pojawiła w takim wymiarze. Jednak jak popatrzymy na historię transformacji w naszym regionie to najpierw jest takie skołowacenie, a potem to np. wojna w byłej Jugosławii czy konflikty na terenie byłego Związku Radzieckiego. Zupełnie jak u niedźwiedzi.

Zostaje coś w tych niedźwiedziach coś z czasów niewoli.

- Dochodzą do takiego momentu, w którym robią coś zaskakującego. Ale nie powiem co, bo to zdradzi puentę książki.

Pierwsza część to niedźwiedzia, druga ludzka.

- Tak, a potem okazuje się, że człowiek jest niedźwiedziem, a niedźwiedź człowiekiem. Niedźwiedzie w tym parku są wykastrowane. To smutna część tej historii. Co roku na wiosnę podejmują próbę przedłużenia gatunku, która jest z góry skazana na niepowodzenie. Pracownicy parku mówią, że musieli je wykastrować. Bo czego taki mały niedźwiadek mógłby się nauczyć od swoich rodziców? Najwyżej tego, że jak jedzie samochód to znaczy, że zaraz będzie rozrzucone jedzenie. A zachowań typowych dla typowego niedźwiedzia nie nauczy się nigdy. Cztery Łapy ma też ośrodek w Rumunii, gdzie są niedźwiedzie sieroty, których np. matkę zabili kłusownicy. Żaden z tych niedźwiedzi nie dożywa piątego roku życia. Niedźwiedzie, które nie mają tej prawdziwej niedźwiedziej szkoły życia na wolności są skazane na śmierć.

Przechodzimy do części ludzkiej twojej książki. Po co były te 700 tysięcy bunkrów?

- Albańczycy twierdzą, że były wyłącznie po to, aby ich kontrolować. Dyktator Albanii Enver Hodża był człowiekiem, któremu z wiekiem rozwinęła się paranoja. Jednak zanim się rozwinęła zaszedł tak wysoko, że nikt nie miał odwagi go stamtąd zdjąć. Zaczął od sojuszu ze Związkiem Radzieckim, potem zamienił go na Chiny, aby na końcu skierować się w stronę Jugosławii, co skończyło się wielką awanturą z marszałkiem Tito. Albania została osamotniona w walce o prawdziwy komunizm.

Aby bronić się przed tymi wszystkimi, którzy rzekomo chcieli zaatakować Albanię (trudno sobie wyobrazić, aby Chińczycy mieli wielkie plany inwazji na Albanię) wybudował on 750 tysięcy bunkrów w kraju wielkości województwa lubelskiego. W tym czasie wstrzymane były wszystkie inne inwestycje budowlane. Starsi Albańczycy opowiadają, że mieszkali w kawalerkach po kilkanaście osób. Bunkrów nikt nie ruszał, aż Chińczycy zaczęli przygotowywać się do olimpiady w Pekinie i ceny stali poszły w górę. Wtedy ta sama armia, która budowała te bunkry zaczęła je rozbierać i wysyłać statkami do Chin.

Piszesz też o dramatycznych rzeczach. Np. o człowieku, który chciał się dowiedzieć, jak i gdzie zginął jego ojciec.

- W Polsce mamy instytucje, które są w stanie takim ludziom pomóc. Możemy je krytykować, ale one istnieją. A sytuacja mojego bohatera jest skomplikowana, bo w Albanii nigdy nie stworzono takiej instytucji, żadnych archiwów z czasów komunizmu. On od 20 lat próbuje znaleźć grób swojego ojca. Jest bardzo zdeterminowany, bo wielu ludzi na jego miejscu dawno by już zrezygnowało. Jest zdany tylko na siebie, swoje pieniądze, swój upór i kontakty. Szukanie grobu polega na dwóch rzeczach: po pierwsze korumpowaniu urzędników, którzy są w stanie wynieść z archiwów jakieś dokumenty, jakieś taśmy. A druga rzecz, gdy już dostaje te papiery odszukuje agentów służb specjalnych, ludzi z wojska, którzy mogą coś wiedzieć. Dzwonił do nich, umawiał i upijał się z nimi.

Chcieli z nim rozmawiać?

- Jedni chcieli, inni nie. On przez kilkanaście lat wykonał niesamowitą pracę śledczego, detektywa. Jeśli ktoś nie chciał z nim rozmawiał to zaprzyjaźniał się z osobami, które mogą skłonić tego kogoś do mówienia. Dotarł do dokumentu egzekucji jego ojca, potem do człowieka, który strzelił jego ojcu w tył głowy. Każda z tych osób dawała mu kolejne kontakty. Jego ojciec był słynną postacią. Był geologiem i odkrył złoża ropy, z których Albania korzysta do dziś. Jovan kiedy o tym opowiada to sam jest zniesmaczony, że musiał z nimi pić. Jednak podkreśla, że to był jedyny sposób.

Byłeś również w Kosowie.

- To niezwykle smutne miejsce. Albania jest biedna, ale nie jest słotna. W ludziach od kiedy upadł komunizm jest dużo energii. W Kosowie miałem wrażenie, że nikomu nic się nie chce. Wszyscy są uzależnienie od pieniędzy ONZ lub rodziny z zagranicy. W jeden dzień przejechałem z Kosowa, gdzie ludziom nie chciało się nawet pietruszki zasadzić i nikt nie sprzątał śmieci, które zalegały do Albanii, gdzie wystarczyło, że był jakiś strumień a ludzie z wężami czekali gotowi, aby umyć samochód.

Po przeczytaniu twojej książki mam wrażenie, że wniosek jest taki, że wielkie procesy transformacyjne są złe.

- One są dobre wyspowo. Dobra byłaby taka transformacja, która zaczynałaby się od górników, od niedźwiedników, od tych którzy są na dole w kolejności dziobania. Prawda jest taka, że zanim zdążymy te dobra kapiące z góry dać na dół to przychodzi kryzys lub kolejna transformacja. Transformacja już się kończy, a do tych na dole nie skapnęło.

Bardzo smutne.

To jest smutna książka i jej puenta też jest smutna. My też mamy z wolnością problemy. Bilans 25-lecia to wielkie święto, ale jest dużo takich wysp, o których żeśmy zapomnieli.

Więcej o: