W warszawskiej rezydencji kuwejckiego attaché Nasera al-Eneziego pracowały i mieszkały dwie służące z Filipin. Kobiety pracowały kilkanaście godzin na dobę, nie miały urlopu, zarabiały 800 zł - znacznie mniej niż gwarantowała im podpisana na Filipinach umowa. Pracodawca zabrał im paszporty. Praktycznie nie mogły opuszczać rezydencji dyplomaty - informuje "Gazeta Wyborcza".
Proceder został ujawniony dzięki May, jednej z wykorzystywanych kobiet, która zdecydowała się poinformować o wszystkim ambasadę Filipin. - Wszystko działo się w niedzielę i placówka była zamknięta. May została sama na ulicy i zaopiekowała się nią przypadkowo spotkana kobieta - mówiła w TOK FM Irena Dawid-Olczyk z Fundacji La Strada.
To nie pierwsza tego typu sprawa, którą zajmuje się fundacja. Poprzednia wydarzyła się w 2011 roku. - Dotyczyła pracownic ze Sri Lanki i dyplomaty z Arabii Saudyjskiej. Kiedy kobiety uciekły, Saudyjczyk od razu pojechał na policję i oskarżył pracownice o kradzież. W ten sposób chciał szybko "ustawić" sprawę. Bo dyplomata ma wysoki status społeczny, a służba o wiele niższy. To jemu się wierzy, a nie pracownikom.
Podobnie zachował się kuwejcki attaché. Oskarżył May o kradzież, ale skoro kobieta wyszła z rezydencji tak jak stała, trudno było udowodnić, że coś ukradła - relacjonowała Dawid-Olczyk.
Jak oceniła, złe traktowanie pracownic, wykorzystywanie może wynikać "z poczucia bezkarności, które jest charakterystyczne dla kultury krajów arabskich".
Kuwejtczyk usłyszał propozycję polubownego rozwiązania sprawy - Filipinka chce otrzymać zaległe pieniądze. Zaproponował wypłatę zaledwie... czterech procent należnej kobiecie kwoty.
Co ciekawe, wszystko wskazuje na to, że nie musi się martwić o konsekwencje swojego postępowania. - Dopóki będzie miał immunitet, to sprawa cywilna nie może się toczyć - wyjaśniła Irena Dawid-Olczyk. Nie da się też wytoczyć procesu karnego, choć jak oceniła, "dałoby się udowodnić handel ludźmi, a w takim przypadku w grę wchodzi kara do 15 lat".
Dowodami byłyby nie tylko wydarzenia, do jakich doszło w Warszawie, ale także wcześniejsze. Na przykład to, że umowy, jakie podpisano w agencji pośrednictwa pracy na Filipinach, dotyczyły pracy w Holandii, a nie w Polsce. O zmianie kobiety dowiedziały się, kiedy były już w Katarze. Tam także odebrano im paszporty, więc nie mogły wrócić do ojczyzny.