Beata wybrała się z koleżanką na otwarcie nowego klubu w centrum Warszawy. Są studentkami, ale nie wychodzą często. Znajomi dali znać o fajnej imprezie. Drinki zamawiały u kelnera, cały czas siedziały przy swoim stoliku, nie spuszczały oka ze szklanek. - Przy drugim poczułam się słabo, Agnieszka zaprowadziła mnie do łazienki, zaczęłam wymiotować, już wiedziałam, że coś jest nie tak - nie byłam pijana. Potem urwał mi się film - opowiada Beata.
Od tego momentu Beata niczego nie pamięta. - Nie było z nią kontaktu, położyła się na podłodze, krzyczała, że nic nie widzi, nikt nie reagował, wszyscy myśleli, że przesadziła z alkoholem - opowiada Agnieszka. - Dopiero pani sprzątająca pomogła odprowadzić ją do taksówki.
Z Beatą wciąż nie dało się porozumieć, Agnieszka postanowiła wezwać karetkę. - Usłyszałam, że jeśli to jest "pijana dziewucha", to ja biorę odpowiedzialność za to wezwanie, a ją odwiozą do izby wytrzeźwień. Nie chcieli mi uwierzyć, że to nie jest zwykła reakcja na alkohol.
Rohypnol - bo tak fachowo nazywa się środek dosypywany do drinków - nie ma smaku ani zapachu, odbiera świadomość na kilka godzin. Dziewczyny twierdzą, że narkotyk mógł zostać dosypany do drinka tylko przez kogoś z obsługi klubu. - To nie jest wykluczone - potwierdza nam oficer operacyjny, który często patroluje stołeczne kluby. - Takie osoby mogą mieć układ z przestępcami. Świadomość jest coraz większa, dziewczyny są czujne, więc przestępcy szukają nowych sposobów - podkreśla nasz rozmówca. - Dlatego warto być podwójnie przezornym - apeluje z kolei Iwona Jurkiewicz z biura prasowego stołecznej policji. - Zaczekajmy przy barze, kiedy barman nalewa nam drinka, poprośmy o napój w butelce, o to, żeby otworzył go dopiero przy nas - radzi.
Beacie na szczęście nic poważnego się nie stało. Ale sprawy nie zgłosiła policji. - A to błąd - uważa Jurkiewicz. - To może być usiłowanie popełnienia przestępstwa. Takie środki jak rohypnol utrzymują się w organizmie około kilku godzin, więc najlepiej od razu wezwać pomoc i nas poinformować. Wtedy możemy skuteczniej działać, przesłuchać świadków, obejrzeć monitoring - dodaje.
W policyjnych statystykach takie przypadki jak Beaty praktycznie nie istnieją. Dziewczyny ciągle wstydzą się mówić o tym głośno. A podobna sytuacja może przydarzyć się każdemu - przestępcy celują w bardzo różne ofiary. - Przestałam wychodzić do klubów, na imprezy, po nocy spędzonej w szpitalu pod kroplówką odechciało mi się wszystkiego, czułam się strasznie - wspomina Beata.
Tylko w Warszawie i okolicach co roku policji zgłaszanych jest około stu przypadków gwałtów. Niezgłoszonych może być nawet kilkunastokrotnie więcej. Od stycznia zmieniły się też przepisy - służby mają obowiązek ścigać przestępstwa seksualne z urzędu, a nie jak do tej pory na wniosek ofiary.