Matka zagłodzonej Madzi przyznaje: Tak, korzystaliśmy z porad znachora. Dziecko karmiliśmy m.in. rozwodnionym mlekiem

Kozie mleko rozrzedzone nieprzegotowaną wodą i rozwodnione kaszki - tym żywili zmarłą w kwietniu Madzię z Brzeznej rodzice. Podczas przesłuchania matka przyznała, że korzystali z porad nowosądeckiego znachora, zwanego Bożym Człowiekiem. On sam zniknął po ujawnieniu sprawy przez media.

Przesłuchanie Joanny P., matki Madzi, trwało kilka godzin. - Matka przyznała, że razem z mężem korzystała z porad znachora z Nowego Sącza oraz że córka była przez nich żywiona niestandardowo - powiedział Piotr Kosmaty, rzecznik Prokuratury Apelacyjnej w Krakowie. Joanna P. podczas przesłuchania przyznała, że córce dawali kozie mleko rozrzedzone nieprzegotowaną wodą i rozwodnione kaszki.

Półroczna Madzia z Brzeznej koło Nowego Sącza zmarła w połowie kwietnia. Dziecko w chwili śmierci ważyło 3,6 kilograma. Na ciele dziewczynki nie znaleziono śladów znęcania. Lekarze, którzy przeprowadzali sekcję zwłok, nie znaleźli żadnych obrażeń na ciele dziewczynki, nie wykryli też żadnych chorób. Za jedyną przyczynę zgonu uznali wyniszczenie organizmu spowodowane niedożywieniem. Stan taki, według biegłych, musiał trwać co najmniej od kilku tygodni. Ocenili oni, że od co najmniej dwóch tygodni "dziecko nie miało sił wykazywać jakichkolwiek oznak życiowych".

Śledczy będą sprawdzać, jaki związek z poradami nowosądeckiego znachora Marka H. miała dieta dziecka. Na razie mężczyźnie nie postawiono żadnych zarzutów. - Zmierzamy do wyjaśnienia jego roli w całym zdarzeniu. Ustalamy też krąg osób, które korzystały z jego "usług medycznych" i będziemy je przesłuchiwać - mówi Kosmaty. Prokuratura nie ujawnia na razie szczegółów dotyczących śledztwa i powodów, którymi kierowali się rodzice, szukając pomocy u znachora. Wiadomo tylko, że u Madzi pojawiły się biegunki i wysypka, kiedy Joanna P. chciała przestać karmić córkę piersią.

Znachor dostał kilka lat temu wyrok w zawieszeniu. "Leczył" chłopca

Nowosądecki znachor słynie z metod leczenia ziołami, głodem i modlitwą. Zjeżdżali do niego ludzie z całej Polski, także ci z małymi dziećmi. Niektórym "pacjentom" mężczyzna zalecał tylko picie wody i jedzenie skórki od chleba. Kilka miesięcy temu sąsiedzi widzieli też pod jego domem Joannę P.

Kilka lat temu Marek H. dał się poznać policji po śmierci pięcioletniego Przemka z Łukowicy (wsi kilkanaście kilometrów od Brzeznej). Lekarze wykryli wtedy u dziecka uszkodzenie nerek - Przemek tracił białko w organizmie, dochodziło do obrzęków. W szpitalu w Prokocimiu udało się doprowadzić go do dobrego stanu, matka dostała też wskazówki, jak dalej leczyć syna. Kobieta nie pojawiła się jednak na kolejnej wizycie: najprawdopodobniej poszła do sądeckiego znachora i kiedy nastąpił nawrót choroby, odstawiła leki i uwierzyła w cuda. Nerki chłopca nie wytrzymały. Zmarł.

Matka została skazana za nieumyślne spowodowanie śmierci przez zaniechanie leczenia. W prokuraturze zeznała, że nie korzystała z usług znachora. Marek H. też zaprzeczył. Ale śledczy przyłapali go na innym kłamstwie. - W protokole z oględzin zwłok Przemka policjanci zaznaczyli, że gdy przyjechali na miejsce, zastali znachora - mówi Janina Tomasik, szefowa Prokuratury Rejonowej w Limanowej, która postawiła Markowi H. zarzut składania fałszywych zeznań. Dostał niewielki wyrok w zawieszeniu.

Rodzice dziewczynki mają trafić na obserwację psychiatryczną

Marek H., zwany też Bożym Człowiekiem, zniknął w kwietniu zaraz po ujawnieniu przez media informacji o śmierci Madzi z Brzeznej. Do dziś nie wrócił. Sąsiedzi podejrzewają, że może przebywać w Austrii, gdzie mieszka jego siostra.

Nawet po zniknięciu H. pod jego dom przychodzili "pacjenci". Szukali swojego guru. - Piszecie bzdury o panu Marku. Nic o nim nie wiecie - mówiła jedna z kobiet stojących przed domem. - Uzdrowił panią albo córkę? W jaki sposób? - dociekaliśmy. - A wierzy pani, że Jezus uzdrawiał ludzi? Pan Marek robi tak samo - ucięła rozmowę. Sąsiedzi o Marku H. mówili "szarlatan". - Przywożą dary dla niego, modlą się i śpiewają jakieś dziwne pieśni. Zjeżdżają z całej Polski. Nawet z kilkumiesięcznymi dziećmi - opowiadali mieszkańcy jego ulicy. Przeczytaj cały reportaż >>

Piotr Kosmaty informuje też, że rodzice dziewczynki zostali poddani badaniom psychiatrycznym. - Biegli jednak stwierdzili, że nie mogą wydać opinii na podstawie jednorazowego badania. Poprosili, abyśmy zarządzili kilkutygodniową obserwację. Na pewno prokurator wystąpi do sądu, aby ten wydał odpowiednie postanowienie - powiedział.

Rodzice dziewczynki nie przyznają się do winy. Prokurator zarzuca im znęcanie się nad Madzią ze szczególnym okrucieństwem i nieumyślne spowodowanie śmierci dziecka. Grozi im do 10 lat więzienia. Kilka dni temu złożyli zażalenie na areszt, ale sąd nie zgodził się na ich wypuszczenie w obawie, że mogą mataczyć w sprawie.

Chcesz na bieżąco dowiadywać się o najnowszych wydarzeniach? Ściągnij naszą aplikację Gazeta.pl LIVE na Androida | Windows Phone | iOS

Więcej o: