Urząd ds. cudzoziemców nie przyznał rodzinie Czeczenów statusu uchodźców. Sąd zadecydował więc o deportacji. Do kraju miała wrócić jednak tylko matka z trojgiem dzieci. Jedno z nich, dwuletni syn pani Makki, cierpi na padaczkę. Jej mąż, Magomet, leczy się na gruźlicę w szpitalu w Rzeszowie.
- Z jednej strony jest postanowienie o wydaleniu, z drugiej jednak mamy artykuły ratyfikowanych umów międzynarodowych - mówi mec. Grzegorz Wilga, pełnomocnik rodziny. - Istnieje też podejrzenie, że wydalenie będzie groźne nie tylko dla zdrowia, ale też życia dziecka - dodaje. Jego zdaniem z dokumentacji medycznej chorego na padaczkę dziecka wynika, że nie powinno ono nawet być przetrzymywane w zamkniętym ośrodku dla uchodźców.
- Jeśli jest decyzja o wydaleniu, musimy tę decyzję wykonać. Dla Straży Granicznej w tym przypadku sprawa jest niestety czarno-biała - mówi jednak Agnieszka Golias, rzeczniczka pograniczników. Przepisy chroniące cudzoziemców w takich sytuacjach weszły w życie od maja. Niestety, prawo nie działa wstecz.
- Rzecz w tym, by władze państwowe dostrzegły, że prócz suchych procedur są też artykuły wyższego rzędu, zapisy Konwencji o prawach dziecka, Europejskiej Konwencji Praw Człowieka - przekonuje mec. Wilga.
Samolot do Czeczenii miał wystartować z Okęcia o godz. 16. Ostatecznie jednak na pokładzie nie znalazła się rodzina pani Makki. - Wszystkie środki prawne zostały już wyczerpane wcześniej. Deportacja została wstrzymana dlatego, że o sprawie zrobiło się głośno - tłumaczy mec. Wilga, który sprawą Czeczenów zajmuje się od tygodnia. Dziś cały dzień próbował wstrzymać deportację.
Udało się, choć na warszawskim lotnisku odegrały się sceny jak z sensacyjnego filmu. Wniosek o przyznanie statusu uchodźcy, który wcześniej w imieniu całej rodziny złożył Magomet, nie chronił Makki i jej dzieci przed deportacją. Dlatego w ostatniej chwili, już na lotnisku, pani Makka wręczyła pogranicznikom nowy wniosek, dotyczący jej samej, wraz z prośbą o wstrzymanie deportacji. Dzięki temu pozostała w Polsce. Podobno ten sam wniosek składała już wcześniej w ośrodku, w którym przebywała. Wówczas nikt go nie uwzględnił. Najpewniej jutro sąd zadecyduje, czy rodzina trafi do otwartego ośrodka, o mniejszym rygorze.
O sprawie w Radiu TOK FM rozmawiali też Jacek Białas z Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka i dr Witold Klaus, prezes Stowarzyszenia Interwencji Prawnej.
Białas wskazywał, że większość cudzoziemców, którzy składają wnioski o nadanie statusu uchodźcy, otrzymuje negatywną decyzję wraz z nakazem opuszczenia kraju, a nawet wydalenia. - Codziennie jedna, dwie osoby wracają lotami rejsowymi do Rosji, Nigerii, Bangladeszu - wyjaśniał.
Obowiązująca od maja nowa ustawa chroni jednak cudzoziemców przed deportacją, jeśli tylko zaskarżą niekorzystną dla nich decyzję sądu. Zresztą już wcześniej MSW wydało okólnik, w którym zaleca wstrzymanie deportacji. Straż Graniczna rzadko się jednak do niego stosowała. - Zdarzały się przypadki, że sąd uchylał decyzję już po wydaleniu. Cudzoziemiec był już zagranicą i nie wracał. Jak ktoś mieszka w Pakistanie, jak ma się dowiedzieć o wyroku polskiego sądu? - pytał Białas. - A nawet jakby się dowiedział, jakie ma realne możliwości powrotu do Polski? - dodał dr Klaus.
Dlaczego jednak sprawa czeczeńskiej rodziny przybrała tak dramatyczny obrót? - To nie jest tak, że adwokat zaspał i na lotnisku robił z siebie Rejtana. On pracuje z tą rodziną od jakiegoś czasu i od dawna śle pisma do różnych instytucji - mówił Klaus. Co więcej, sprawa deportacji miała wypłynąć dopiero wczoraj. Wcześniej walka toczyła się o zwolnienie rodziny ze strzeżonego ośrodka w Przemyślu. Klaus wskazywał, że chore na padaczkę, autystyczne dziecko w ogóle nie powinno się tam znaleźć.
- Straż Graniczna nie radziła sobie z tym dzieckiem, była konsultacja psychiatryczna, w której wprost napisano, że dziecko w tym stanie nie może przebywać w ośrodku. Na to lekarz ośrodka strzeżonego odpisał, że nie zgadza się z tą decyzją - opowiadał prawnik.
Goście Radia TOK FM zwracali uwagę, że lekarze w ośrodkach rzadko mogą pozwolić sobie na obiektywność, bo pracują dla Straży Granicznej. Często nie mają też kompetencji, by oceniać określone przypadki. - Pediatra jest w ośrodku w Lesznowoli, gdzie przebywają sami samotni mężczyźni, natomiast nie ma go w ośrodku w Kętrzynie, gdzie są rodziny z dziećmi - wskazywał Białas.
HFPC nie udało się przeforsować zakazu osadzania dzieci w zamkniętych ośrodkach. Nowa ustawa każe jedynie mieć na uwadze ich dobro, co jest dość mętnym zapisem. - Dotychczas sądy w ogóle nie zwracały uwagi na dzieci, nie wymieniały ich nawet w postanowieniach - mówił dr Klaus. Jego zdaniem fakt, że polski rząd godzi się na trzymanie dzieci za kratami, jest największym błędem obowiązującego prawa.