O tym, że kandydat Solidarnej Polski, który ma być politycznym asem w rękawie ziobrystów w boju o Parlament Europejski, ma kłopoty z prawem - informowaliśmy w piątek . Jak dowiedzieliśmy się od Alisy Patnode, urzędniczki sądu w Lake Placid - Tomaszowi Adamkowi za jazdę pod wpływem alkoholu zabrano na pół roku prawo jazdy, skazano na grzywnę, a także zobowiązano go do zamontowania w aucie tzw. alkolocka, który odcina zapłon w aucie, jeśli kierowca jest pijany.
Wyrok to pokłosie wydarzeń ze stycznia 2013 r., kiedy to były mistrz świata w boksie w miejscowości Lake Placid rozbił swój samochód o inne zaparkowane auto i nie chciał się poddać chemicznemu testowi na obecność alkoholu, które chcieli przeprowadzić przybyli na miejsce policjanci.
Dziś Tomasz Adamek jest jedynką śląskiej listy partii Zbigniewa Ziobry w wyborach do Parlamentu Europejskiego. Jest to o tyle dziwne, że były minister sprawiedliwości z czasów PiS zawsze jednoznacznie i kategorycznie potępiał pijanych kierowców. Porównywał ich nawet do "terrorystów z bombami".
- Są badania, które mówią, że gdy kierowca ma 1,5 promila alkoholu we krwi, szanse wypadku zwiększają się 300 razy. On już bełkocze, nie potrafi utrzymać prostej linii i stwarza zagrożenie. Jest niczym terrorysta z bombą - przekonywał Ziobro jeszcze w styczniu tego roku na antenie TVP Info.
Gdy dziś zapytaliśmy go o te słowa na konferencji prasowej, zaprzeczył. - Zawsze wypowiadałem się bardzo stanowczo i zdecydowanie odnośnie pijanych kierowców, ale terrorystami akurat ich nie nazywałem - zarzekał się Ziobro. Kiedy dziennikarze podali mu konkretną datę i miejsce, gdzie wypowiedział te słowa, wykręcał się niepamięcią. - Każdy z nas wypowiada się tysiące razy, ja się nie upieram - przekonywał.
Gdyby te problemy z pamięcią miały być jednak u Ziobry poważniejsze, to warto od razu przypomnieć, że już w październiku 2013 r. szef Solidarnej Polski przekonywał, że bardzo pijani kierowcy, którzy poruszali się po terenie zabudowanym i spowodowali śmiertelny wypadek, powinni być sądzeni za "zabójstwo w zamiarze ewentualnym".
- Sprawca, który narusza przepisy ruchu drogowego, będąc trzeźwym, powoduje wypadek. Jeśli kierowca jest pijany, bełkocze, ma niezborne ruchy i jedzie z ogromną szybkością po terenie pełnym ludzi, musi zakładać, że kogoś zabije. Trzeba zmienić praktykę orzeczniczą, by odstraszać potencjalnych zabójców, pobudzić ich wyobraźnię, skłonić do myślenia o własnej przyszłości - pouczał Ziobro.
Aby zamanifestować swoje potępienie dla pijanych kierowców i solidarność z rodzinami ich ofiar, Ziobro odwiedził nawet miejsce tragicznego wypadku w Łodzi, gdzie w zeszłym roku na przejściu dla pieszych pijany kierowca zabił 10-letniego chłopca i 63-letnią kobietę:
Fot. Tomasz Stańczak / Agencja Gazeta
Wtórował mu również rzecznik partii, Patryk Jaki, który swego czasu proponował nawet, by pijanym kierowcom konfiskować auta. Tymczasem już na temat Adamka poseł mówił nam , że "każdy człowiek popełnia w życiu jakieś błędy", a pięściarz przecież tylko "lekko uderzył w inny samochód, sam zgłosił to na policję i współpracował". To ostatnie prawdą nie jest, bo kandydat SP przecież odmówił poddania się badaniu alkomatem.
Dziś Ziobro przekonuje, że zdania w sprawie pijanych kierowców nie zmienił. - Każdy przypadek, jeśli potwierdza się, że ktoś pijany wsiada za kierownicę, uważam za niewłaściwy i naganny - ocenia. I dodaje: - Muszę na ten temat porozmawiać z Tomkiem.
Na nasze pytanie, czy jeszcze tego nie zrobił, odparł: - On jest teraz na Śląsku, jak się z nim spotkam, zadam mu te pytania - zapewnił.
Czas najwyższy, bo wybory już za niecały miesiąc. A lakoniczne stwierdzenie, że "błędy się zdarzają", w odniesieniu do takiego przewinienia - może nie wystarczyć.
Chcesz na bieżąco dowiadywać się o najnowszych wydarzeniach? Ściągnij naszą aplikację Gazeta.pl LIVE na Androida | Windows Phone | iOS