Miller krytycznie po 10 latach Polski w UE: Nie wykorzystaliśmy wszystkich możliwości

1 maja mija 10 lat od wstąpienia Polski do Unii Europejskiej. - Trzeba sobie zadać pytanie, czy wszystkie środki, szanse i możliwości zostały właściwie wykorzystane. Moja odpowiedź jest taka, że nie. Można było zrobić o wiele więcej - mówił w Poranku Radia TOK FM Leszek Miller.

Od wstąpienia Polski do Unii Europejskiej 1 maja minie 10 lat. Za głównego architekta polskiej akcesji uważany jest Leszek Miller, ówczesny premier. Dziś był on gościem Jana Wróbla w Poranku Radia TOK FM.

Jan Wróbel: Leszek Miller, człowiek, któremu zawdzięczamy miejsce Polski w Unii Europejskiej.

Leszek Miller: Tak, uważam, że los...

Naprawdę pan to potwierdził? Myślałem, że skromnie pan powie "nie, skąd, moja rola jest marginalna".

- Nie jest marginalna. Los bardzo mnie nagrodził, do dzisiaj pamiętam przejmujące uczucie, kiedy razem z Włodzimierzem Cimoszewiczem podpisywałem traktat akcesyjny w pięknej scenerii, w Atenach, u podnóża Akropolu. I kiedy składałem podpis, pomyślałem sobie, że ja, chłopak z biednego żyrardowskiego podwórka, nagle jestem przeniesiony do takiej scenerii, razem z polityczną elitą europy podpisuję traktat wprowadzający Polskę do UE. Niewiarygodne, a prawdziwe.

Po tych 10 latach myśli pan, że tak miało być?

- Te 10 lat to dobry czas dla Polski, trudno sobie wyobrazić, gdzie byśmy byli, gdyby nie dokonał się ten historyczny akt. Ale można było zrobić o wiele więcej. Gdy wchodziliśmy do UE, nasz dochód narodowy na mieszkańca to było 44 proc. średniej unijnej. Dziś to 66 proc. Ewidentny postęp. Ale to dopiero piąty wynik od końca, wyprzedzamy tylko Łotwę, Węgry, Bułgarię i Rumunię. Nie ma się z czego cieszyć. Trzeba sobie zadać pytanie, czy wszystkie środki, szanse i możliwości zostały właściwie wykorzystane. Moja odpowiedź jest taka, że nie. Można było zrobić o wiele więcej.

Polska jak była na peryferiach świata zachodniego, tak wciąż jest na peryferiach. A naszym największym atutem jest tania siła robocza. Nie czuje się pan winny tej sytuacji?

- Zgoda. Zapytajmy tym śladem, jaką polską markę przez 10 lat wypromowaliśmy? Mówię o wyrobach użytecznych, nie symbolach. Trudno znaleźć przykład. To pokazuje, że inwestowano bardzo dużo środków, bo otrzymaliśmy na czysto, po odtrąceniu składki, 250 mld zł, to niemalże dodatkowy budżet. Ale jak się poskrobie i popatrzy, można znaleźć budujące przykłady, ale i takie, które prowadzą do smutku i wściekłości. Jedno jest pewne: nie zbudowaliśmy żadnego liczącego się potencjału produkcyjnego, nie wypromowaliśmy żadnej liczącej się na świecie marki, za mało inwestowaliśmy w kapitał ludzki, w nowoczesne technologie. Uczciwy bilans jest potrzebny, żeby nie powtórzyć tych błędów w następnym dziesięcioleciu.

Pan to przedstawia, jakby to były błędy polskiej strony. A tu się wydaje, że karty po prostu zostały rozdane. Wielkim koncernom zachodnim, tak jak rządom wielkich państw, w najmniejszym stopniu nie zależało, żeby w Polsce powstały konkurencyjne marki. Więc dostaliśmy to, czego się należało spodziewać.

- Od tego jest rząd, żeby pilnował polskich interesów. Pana rozumowanie jest ponure, bo to by oznaczało, że w Polsce rządzą zagraniczne koncerny, nie rząd. To dodatkowy przykład, że za mało było strategii rozwoju, gdzie rząd, mimo że to jest gospodarka rynkowa, świadomie realizuje politykę przemysłową, że zależy mu na tworzeniu miejsc pracy w ściśle określonych gałęziach.

Pięknie pan mówi o aksjologii.

- To praktyka, każdy rząd to robi.

Praktyka jest taka, że znowu Chińczycy wygrali, tym razem przetarg na autobusy. Mimo że akurat w autobusach wyjątkowo mamy jakąś markę, która mogłaby się na świecie wypromować, co naprawdę nieźle nam wyszło. A dlaczego Chińczycy? Dlatego, że 90 proc. punktów w przetargu uzyskuje się z powodu ceny. To się zgadza z twierdzeniem, że naszym atutem jest tania siła robocza. Pech chce, że Chińczycy mają jeszcze tańszą.

- Też dyskutowałem w Sejmie wiele razy na ten temat, bo zasada najniższej ceny prowadzi do katastrofy. Jest jednak większość w Sejmie, która jak będzie chciała to zrobić, to to zrobi. Rolą polskiego rządu musi być czuwanie nad losami polskich producentów i eksporterów. Teraz mamy kłopoty z Rosją, która grozi embargo. Rząd powinien zaproponować działania osłonowe polskim producentom, którzy tracą rynki zbytu. Miło, że polski rząd przejmuje się losem Ukraińców, ale jeszcze milej, gdyby się przejmował losem polskich producentów.

Więcej o: