Żona Amaro: Najbardziej baliśmy się reakcji rodziców

Dzisiaj kolejny odcinek "Hell's Kitchen" z Wojciechem Modestem Amaro w roli głównej. Czy jego udział w show Polsatu przekłada się na zyski w restauracji, którą prowadzi? Zapytaliśmy o to jego żonę.

Poznali się i zakochali w restauracji. Dzisiaj wspólnie prowadzą "Atelier Amaro". On gotuje, ona jest jego menedżerką. Agnieszka Amaro komentuje w rozmowie z Gazeta.pl debiut męża w roli polskiego Gordona Ramsaya. Dzisiaj o godz. 20 w Polsacie drugi odcinek kulinarnego show, w którym Wojciech Modest Amaro znowu będzie klął i krzyczał, a uczestnicy zaczną ze sobą naprawdę ostro rywalizować.

Angelika Swoboda, Gazeta.pl: Nie spodziewałam się, że pani mąż potrafi tak kląć.

Agnieszka Amaro: W kuchni, co mój mąż zresztą zawsze powtarza, jest jak w wojsku. Padają jasne, proste polecenia, czasem się i zdarzy, że przekleństwa. Ale po pierwszym odcinku programu "Hell's Kitchen" nie spotkaliśmy się z głosami oburzenia. Wręcz przeciwnie. Były gratulacje i pozytywne komentarze.

Bywało, że po "Top Chefie" rodzice pytali Amaro, czemu był taki ostry. A po debiucie w "Hell's Kitchen" nie?

- Przyznam się pani szczerze, że po pierwszym odcinku najbardziej baliśmy się właśnie reakcji rodziców... I tu zaskoczenie. Bardzo Amaro chwalili, a nawet uznali, że właściwie to może i za mało klął.

Naprawdę? Pani też to nie przeszkadzało?

- Nie, podobało mi się. To nie jest tak, że mój mąż klnie tylko po to, żeby kląć. Chodzi o naukę gotowania. Mój mąż rozmawia z uczestnikami, tłumaczy, radzi.

A może chce być po prostu wierną kopią Gordona Ramsaya, którego zresztą prywatnie dobrze zna?

- Mój mąż podobny do Ramsaya? Ja znam mojego męża, on nie jest jego kopią. Przez cały pierwszy odcinek przyglądałam się temu, jak mówi, jak się rusza, w jaki sposób podnosi rękę. Przez moment rzeczywiście mi się wydawało, że zrobił podobny ruch ręką jak Ramsay... Ale nie, to była jego ręka.

Czy po "Hell's Kitchen" macie państwo większy ruch w swojej restauracji?

- Po każdym programie - wcześniej "Top Chefie", a teraz "Hell's Kitchen" - dzwoni dużo więcej ludzi. Zwykle niewiele wiedzą o naszej restauracji. Najczęściej pytają, czy będzie pan Wojciech, czy da autograf albo zrobi sobie z nimi zdjęcie. Czy to się przekłada na zyski? Jeszcze nie policzyliśmy.

Więcej o: