Scenariusz jest dobrze znany z Krymu: terytorium, na którym dominuje ludność rosyjskojęzyczna, nie uznaje władzy w Kijowie i zaczyna szukać ochrony u wschodniego sąsiada, domagając się referendum. Zanim do niego dojdzie, uzbrojone grupy samoobrony zajmują kolejne budynki i wywieszają rosyjskie flagi. Tym razem jednak władza deklaruje, że nie odpuści i siłą usunie separatystów. Oni z kolei zapewniają, że nie zamierzają się poddawać i są gotowi do walki. Co trzeba wiedzieć o kryzysie na wschodniej Ukrainie?
Wschodnie regiony Ukrainy różnią się od zachodnich czy nawet od stolicy tak bardzo, że już od wielu lat niektórzy politolodzy mówili wręcz o dwóch Ukrainach. Donieck, Charków, Ługańsk to przemysłowe zagłębie: kopalnie, huty i fabryki przemysłu ciężkiego i zakłady zbrojeniowe sprawiają, że to wyjątkowo ważna część ukraińskiego terytorium, której oderwanie miałoby katastrofalne skutki dla gospodarki. To właśnie wschód Ukrainy wypracowuje większość dochodów pochodzących z eksportu.
Niezależnie od wszystkich problemów Wschodu: ogromnej korupcji, rządów oligarchów i niejasnych powiązań lokalnej władzy z biznesmenami, a nawet najwyższego na Ukrainie poziomu bezrobocia, to właśnie w tych regionach idea integracji z UE budziła najmniejszy entuzjazm. Konserwatywnym mieszkańcom regionu czerpiącym informacje w dużej mierze z mediów rosyjskich Unia kojarzy się z kryzysem gospodarczym, przestępczością i seksualną rewolucją. Poza "homoseksualistami z Zachodu" obawiają się też "faszystów" i "banderowców", jak rosyjskie media określały protestujących na kijowskim Majdanie.
Separatystyczne nastroje na wschodzie Ukrainy nasilały się od pewnego czasu i już w trakcie kryzysu na Krymie słychać było głosy, że Doniecczyna może iść w ślady półwyspu. 6 kwietnia grupy zamaskowanych osób zaatakowały budynki administracyjne. Zajęli siedzibę SBU w Ługańsku i budynki władz obwodowych w Charkowie i Doniecku. W kolejnych dniach siły bezpieczeństwa próbowały usuwać separatystów z zajętych budynków, a "samoobrona" atakowała kolejne obiekty i blokowała drogi dojazdowe, żeby nie dopuścić do przyjazdu "majdanowców".
Ukraińska agencja informacyjna zamieściła na Twitterze infografikę, która pokazuje aktualną sytuację na wschodzie kraju
Siły bezpieczeństwa rozpoczęły akcję antyterrorystyczną, której celem jest stabilizacja sytuacji w regionie i odbicie wszystkich okupowanych budynków. Separatyści deklarują, że nie zamierzają składać broni i są gotowi do walki. Są już pierwsze ofiary starć. W Słowiańsku z rąk separatystów zginęły cztery osoby - podała stacja TCH. Ofiary to m.in. dwóch funkcjonariuszy ukraińskiej SB, których zastrzelono przy wjeździe do miasta, oraz jeden cywil.
Oficjalnie separatyści to po prostu młodzi, rosyjskojęzyczni ludzie, którzy nie uznają władzy w Kijowie i chcą przeprowadzenia w regionach referendów, takich jak w Autonomii Krymskiej. Eksperci zwracają natomiast uwagę, że atakujące grupy są nieliczne, ale bardzo dobrze zorganizowane. Władze w Kijowie twierdzą, że za organizacją manifestacji i ataków stoją rosyjskie służby. "We wschodnich obwodach Ukrainy rosyjskie służby specjalne i dywersanci rozpoczęły przejście do zakrojonej na szeroką skalę operacji separatystycznej w celu przejęcia władzy, destabilizacji sytuacji z zagrożeniem dla życia ukraińskich obywateli, a także oddzielenia wschodnich regionów od naszego państwa" - głosi oświadczenie MSZ.
Dowody takiej działalności Rosji mają być przedstawione w Genewie 17 kwietnia. Już teraz wiadomo jednak o zatrzymaniu agentów GRU zaangażowanych w wywoływanie zamieszek na wschodzie kraju. Szef Rady Bezpieczeństwa Narodowego i Obrony Andrij Parubij powiedział, że wśród zatrzymanych są obywatele Ukrainy, agenci, którzy byli dotychczas "uśpieni". Wcześniej informowano też o zatrzymaniach "uzbrojonych grup dywersyjnych".
Sam przebieg zamieszek pokazywał, że demonstranci - nawet jeśli rzeczywiście są Ukraińcami - nie mieszkają w miastach, w których organizowali szturmy. W Charkowie pomylili budynki i zamiast przed ratuszem stali przed operą, domagając się rozmów z merem. Także w mediach społecznościowych pojawiają się ogłoszenia o organizowanych "wycieczkach" z Rosji na Ukrainę, by "stanąć w obronie rosyjskojęzycznej ludności".
Separatyści w Doniecku i Charkowie ogłosili powstanie republik ludowych. Domagają się przeprowadzenia referendów, które zalegalizują oficjalny status republik. Następnie republiki miałyby przyłączyć się jako nowe podmioty do Federacji Rosyjskiej. Separatyści już teraz posługują się symboliką rosyjską - flagi FR wywieszone są we wszystkich okupowanych budynkach. Sięgają też do symboliki z czasów ZSRR. Niektórzy ze szturmujących i pilnujących barykad mają m.in. portrety Józefa Stalina.
Niezależnie od tego, czy rzeczywiście zamieszki na wschodzie Ukrainy są rzeczywiście sterowane przez Rosję, faktem pozostaje, że są dla Rosji bardzo korzystne. Każda postawa kijowskich władz może być dla Władimira Putina kolejnym atutem. Brak zdecydowanych działań będzie dowodem na słabość nowego rządu i możliwym wstępem dla dalszego przejmowania ukraińskiego terytorium przez Federację Rosyjską. Radykalne działania z wykorzystaniem wojska mogą natomiast stać się pretekstem dla wkroczenia armii rosyjskiej w celu "obrony praw rosyjskich obywateli". - Wykorzystanie siły przeciw demonstrantom doprowadzi do kryzysu i ograniczenia kontaktu między nami - mówił dziś szef rosyjskiego MSZ Siergiej Ławrow,
Z drugiej strony - nie ma pewności, że wariantem najbardziej interesującym Rosję jest rzeczywiście aneksja kolejnego ukraińskiego terytorium. Oficjalnie władze rosyjskie naciskają na przejście z systemu unitarnego na federacyjny, w którym poszczególne regiony miałyby bardzo szerokie uprawnienia, włącznie z możliwością występowania na arenie międzynarodowej. Eskalacja konfliktu we wschodnich regionach może być też przeszkodą w przeprowadzeniu zaplanowanych na maj wyborów prezydenckich, których Rosja nie uznaje.
Chcesz wiedzieć więcej i szybciej? Ściągnij naszą aplikację Gazeta.pl LIVE na Androida | Windows Phone | iOS