Najgroźniejsza w historii epidemia śmiercionośnego wirusa Ebola może trwać wiele miesięcy. Tempo jej rozprzestrzeniania niepokoi nie tylko Lekarzy bez Granic, ale także Światową Organizację Zdrowia. WHO epidemię gorączki krwotocznej nazywa nawet "najbardziej przerażającą" od czasów pojawienia się tej choroby 40 lat temu.
Problem w tym, że medycyna nie jest ostatecznie pewna, jak przenosi się zakażenie Ebolą. Wiadomo, że wirusa przenoszą małpy i najpewniej nietoperze. - Nie ma też na Ebolę sprawdzonej szczepionki czy leku, poza tymi eksperymentalnymi, testowanymi na organizmach zwierzęcych - tłumaczy dr Andrzej Horban. - Wirus gdzieś istnieje w środowisku, ale nie wiemy dokładnie gdzie - dodaje.
- Co gorsza, dotychczas epidemie wybuchały w środowiskach wiejskich. Teraz w miejskich - wskazuje lekarz. A to kolejny kluczowy dla lekarzy problem. Bo w mieście trudniej chorych izolować. - Istotą walki z tą infekcją jest izolacja ogniska wirusa. Tworzy się wokół miejsca zapowietrzonego kordon. Ludzie, którzy już są w środku, zostają - wyjaśnia epidemiolog.
Niemal wszyscy zakażeni wirusem w pierwszej fali umierają. Zakażony wirusem człowiek wykrwawia się. Dotyczy to nie tylko chorych, ale także opiekujących się nimi rodzin czy personelu medycznego. Potem wirus słabnie.
Według ekspertów w Afryce Zachodniej zarażonych może być już ponad pół tysiąca osób. Nowa epidemia pochłonęła już ponad sto ofiar. Wirus zaatakował na południu Gwinei, a potem rozprzestrzenił się do Liberii, Sierra Leone i Mali. Jednak szanse na to, że epidemia przedostanie się do Europy, są niemal równe zeru.
Do tej pory epidemie gorączki krwotocznej wywoływanej przez wirus Ebola wybuchały w kilku krajach Afryki Środkowej. W Europie odnotowano zaledwie trzy przypadki zakażeń laboratoryjnych - w Londynie i Moskwie.
Chcesz na bieżąco śledzić sytuację za granicą? Ściągnij naszą aplikację Gazeta.pl LIVE na Androida | Windows Phone | iOS