Ekspert w "Do Rzeczy" mówi o nowej teorii ws. katastrofy tupolewa. A Lasek na to: Dawno sprawdzone i nieprawda

"W tupolewie zawiodło wspomaganie" - donosi tygodnik "Do Rzeczy" na krótko przed czwartą rocznicą katastrofy w Smoleńsku. Prof. Marek Czachor z Politechniki Gdańskiej wysnuwa hipotezę, że na 8,5 sekundy przed zderzeniem z brzozą w samolocie wyłączył się mechanizm trymerowania. - To nieprawda. Wszystko zostało zbadane, a urządzenia były sprawne - dementuje sensacyjne doniesienia dr Maciej Lasek.

Profesor Marek Czachor to pracownik Katedry Fizyki Teoretycznej i Informatyki Kwantowej Politechniki Gdańskiej. Co zdaniem naukowca było przyczyną katastrofy w Smoleńsku? Tego nie wie, ale jak zaznacza, po kilku latach zajmowania się nią doszedł do pewnej hipotezy. Tą podzielił się z przeprowadzającym z nim wywiad Cezarym Gmyzem .

Co się stało 8,5 sekundy przed zderzeniem z brzozą?

- Moim zdaniem kluczowy moment miał miejsce 8,5 sekundy przed brzozą - mówi. - Niektórzy piloci latający na tupolewach zwrócili uwagę na wykres, który jest w raportach MAK i Millera oraz ekspertyzie ATM - producenta tzw. polskiej skrzynki. Gdy samolot znajdował się 8,5 sekundy przed brzozą, wyłączył się mechanizm trymerowania - przekonuje profesor. - Jest to odpowiednik wspomagania kierownicy w samochodzie, w przypadku samolotu chodzi o wolant - wyjaśnia.

- Jeśli zajrzy się do ekspertyzy Instytutu Ekspertyz Sądowych, w miejsce znajdujące się 8,5 sekundy przed "dźwiękiem przemieszczających się przedmiotów", to pokrywa się to z komendą: "Odchodzimy!", zarejestrowaną na nagraniu z kokpitu. Również według raportu MAK komenda "Odchodzimy" padła 8,5 sekundy przed brzozą. Jednak ani w raporcie MAK, ani w raporcie Millera ten moment nie jest analizowany - zapewnia naukowiec z Politechniki Gdańskiej. Przywołuje również przykład podobnej awarii, która doprowadziła do katastrofy boeinga 707 w 1962 roku na lotnisku Orly w Paryżu. - Dokładnie na skutek tego typu awarii pilotom nie udało się podnieść samolotu i się rozbili - dodaje. Według Cezarego Gmyza zaś z sekcji zwłok pilota wynika, że miał tak mocno walczyć, aby podnieść samolot, że ściągając wolant, połamał palce.

- Coś się stało z samolotem, gdy był 100 metrów nad ziemią. Szczerze powiedziawszy, jeśli nastąpił zamach - co według mnie jest prawdopodobne - to 8,5 sekundy przed brzozą widać coś, co powinno być analizowane, ale w obu raportach najwyraźniej próbuje się to ukryć - podsumowuje prof. Czachor.

"Wszystkie urządzenia sprawne przed uderzeniem w brzozę"

Problem w tym, że przesłanki, na których oparł swoją hipotezę, zdają się nie mieć oparcia w faktach. O sprawę zapytaliśmy dr. Macieja Laska, przewodniczącego Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych. - To wszystko nieprawda - mówi nam. - Badaliśmy te kwestie w formie cyfrowej i nie stwierdzono żadnych usterek. Samolot do momentu zderzenia z brzozą był całkowicie sprawny - podkreśla Lasek. - Te hipotezy wynikają po prostu z niezrozumienia logiki działania systemu autopilota. I to wszystko, co można o nich powiedzieć - zapewnia.

Chcesz na bieżąco dowiadywać się o najnowszych wydarzeniach? Ściągnij naszą aplikację Gazeta.pl LIVE na Androida | Windows Phone | iOS

Więcej o: