Gość Radia TOK FM mówił sytuacji na Krymie w aspekcie prawa międzynarodowego oraz o podobieństwach sytuacji Krymu i Kosowa. W obu przypadkach doszło do secesji. Dr Marcinko tłumaczył, że secesja jako stan faktyczny nie jest w prawie międzynarodowym oceniana ani "na tak", ani "na nie". - Nie ma przepisów, które zakazywałyby secesji, o ile wszystko dzieje się wewnątrz państwa. Skoro ludność danego terytorium czuje, że chce się oderwać, i robi to, nawet w sposób zbrojny, ale bez wpływów zewnętrznych, to nie jest to przez prawo oceniane ani pozytywnie, ani negatywnie - mówił. - Chyba że taka secesja ma miejsce przy istotnym udziale państwa trzeciego. Wtedy może wchodzić w grę naruszenie zasady nieingerencji w wewnętrzne sprawy danego państwa.
Prowadzący program Cezary Łasiczka pytał o Kosowo i Krym. Czy można te sytuacje porównać? - Porównania są, ale niezbyt daleko idące - mówił Marcinko. - W obu przypadkach mamy powołanie się na prawo do secesji i mniejszość narodową, która na danym obszarze jest większością. Na tym jednak podobieństwa się kończą. Powody i skutki w obu sytuacjach są odmienne. W przypadku Kosowa interwencja państw NATO miała na celu zapobieżenie masowym naruszeniom praw człowieka. Tam do nich rzeczywiści dochodziło.
Ekspert tłumaczył, że użycie siły jest w prawie międzynarodowym zastrzeżone dla prawa do samoobrony albo możliwe po autoryzacji przez Radę Bezpieczeństwa ONZ. - Interwencja w Kosowie była traktowana jako nielegalna, bo tej autoryzacji nie było. Określono ją jako "niezgodną z prawem, ale usprawiedliwioną okolicznościami" - mówił.
Wskazywał, że na Krymie mamy podobną retorykę ze strony władz Federacji Rosyjskiej, która tłumaczy, że chodzi o ochronę obywateli rosyjskich. - Jest to zgodne z konstytucją rosyjską i doktryną wojenną Federacji Rosyjskiej, ale w tym przypadku możemy co najwyżej mówić o prewencyjnym użyciu siły - mówił. - Nie dochodziło do starć zbrojnych między mieszkańcami ukraińskimi i rosyjskimi ani przypadków szykan przez władze ukraińskie wobec ludności rosyjskiej.
Dr Marcinko wskazywał też na inny element argumentacji rosyjskiej: Rosja nie uznała nowych władz w Kijowie. - Miała do tego prawo. Prawo międzynarodowe przyznaje państwom swobodę, jeśli chodzi o uznawanie rządów, zwłaszcza nie wyłanianych w drodze wyborów. Rosja mogła nie uznać tego rządu, ale jest pewien miernik oceny legalności rządu. Tym miernikiem jest efektywność. Prawo międzynarodowe jest pragmatyczne. Jeśli rząd, który wyłonił się wskutek przewrotu, sprawuje efektywną władzę, to jest to podstawa, żeby taki rząd uznać - tłumaczył.
Właśnie w efektywności można jego zdaniem dopatrywać się pośpiechu ze strony Federacji Rosyjskiej i władz Federalnej Republiki Krymu, żeby jak najszybciej przeprowadzić referendum. - Chodziło o to, żeby usankcjonować sytuację. Gdyby referendum zostało przełożone np. do maja, mogłoby się okazać, że nie ma podstaw, żeby mówić, że rząd jest nieefektywny - mówił Marcinko w TOK FM.
Tłumaczył też, że jest kilka różnych uzasadnień prawnych, które mają wskazywać, że interwencja była legalna. - Jest na przykład interwencja na zaproszenie. To konsekwencja nieuznawania nowych władz Ukrainy. Skoro uznajemy Janukowycza, to na jego zaproszenie interweniujemy na Krymie. Gdy legalne władze proszą o taką interwencję, to nie jest to uznawane jako agresja. Czasami takie interwencje są związane np. z operacjami międzynarodowymi. Np. kwestia Afganistanu i obecność sił NATO jest związana ze współpracą z rządem afgańskim - tłumaczył.
- Wojska rosyjskie wchodzą na Krym. Czy to jest agresja i można stosować prawo do samoobrony? - pytał Cezary Łasiczka.
Marcinko tłumaczył, że kwestia może budzić kontrowersje. - Art. 51 Karty Narodów Zjednoczonych mówi o sytuacji napaści zbrojnej, gdy atak jest rzeczywisty. Tymczasem mamy do czynienia z przekroczeniem granic, z blokadą pewnych obiektów na Krymie, z szachowaniem oddziałów ukraińskich, ale rzeczywiste działania zbrojne w sensie wymiany ognia nie nastąpiły. Powoływanie się przez władze ukraińskie na prawo do samoobrony mogłoby być paradoksalnie wykorzystane przez Kreml jako akt agresji i napaść zbrojna na żołnierzy rosyjskich. Podobnie wyglądała sytuacja w Gruzji. Rosja starała się sprowokować prezydenta Saakaszwilego i ta prowokacja jej się udała. Być może chodzi o prowokację, by Ukraina wykonała pierwszy krok.