Publicyści w Poranku Radia TOK FM zastanawiali się, czy apetyt Władimira Putina ogranicza się do Krymu, czy może obejmuje jeszcze wschodnią Ukrainę.
- Głosy płynące z najważniejszych dla Moskwy stolic: Berlina, Paryża, Londynu, przede wszystkim Waszyngtonu, ustawiły Putina do pionu - przekonywał Roman Imielski z "Gazety Wyborczej". - On myślał, że z Krymem pójdzie mu dużo łatwiej. Że wszyscy machną ręką. Dlatego nie sądzę, że Krym jest dla Ukrainy stracony. Putin może to rozegrać tak, że będzie mediacja, a Krym dostanie dużo większą autonomię - tłumaczył.
Piotr Skwieciński, publicysta "W Sieci", zaznaczył, że po wczorajszej konferencji Putina nie należy spodziewać się od razu rosyjskich czołgów w Charkowie. - Ale nie była to konferencja defensywna. Putin pozostawił sobie wszystkie opcje. Powołał się na ekspertów, według których Ukraina nie istnieje jako państwo. I z tą pustą przestrzenią można zrobić, co się chce - podkreślał.
Mówiąc o scenariuszach rozwoju sytuacji na Ukrainie, Skwieciński odwołał się do Olega Kaszyna, opozycyjnego rosyjskiego dziennikarza. - Kaszyn przypomniał niedawno 2008 rok i wojnę gruzińską. Informacja o wejściu Rosjan do Osetii zastała go na prowincjonalnym lotnisku w Rosji, gdzie obserwował ludzi - opowiadał publicysta. - Stwierdził, że ta informacja o interwencji wojskowej była zaskoczeniem wyłącznie dla niego. Dookoła wszyscy się tego spodziewali - mówił.
- Kaszyn skonstatował, że jest liberalnym moskiewskim analitykiem, spędził noc na analizowaniu blogów i portali, gdzie wszyscy pisali: "nic się nie stanie" - mówił Skwieciński. - I był przekonany, że tak będzie. A zwykli Rosjanie siedzący tam na walizkach nie czytali tych blogów, oglądali tylko federalne kanały telewizyjne i na tej podstawie wiedzieli, że wojsko wejdzie do Osetii, że tak musi się stać - zaznaczył publicysta "W Sieci".
- Rzeczywiście więc sytuacja wygląda tak, że Rosjanie ograniczą się do Krymu. Ale nie chcę stawiać kropki nad "i", żeby znaleźć się w takiej sytuacji jak Kaszyn - zaznaczył Skwieciński.
- Jeśli Putin miałby w planach oderwanie wschodniej Ukrainy, ten najlepszy moment minął - stwierdził jednak Imielski. - On był, kiedy Janukowycz uciekał, a władze w Charkowie dystansowały się od Kijowa - wyjaśniał.
- Jestem zaskoczony, że skala protestów prorosyjskich na wschodzie jest tak mała. To nie jest powstanie, to kilka tysięcy ludzi, w Charkowie tyle samo osób wychodzi na ulice popierając nowe kijowskie władze. I te protesty słabną - zaznaczył Imielski.