Majdanowcy przyjechali z różnych regionów kraju, mają różne poglądy, pochodzą z różnych warstw społecznych, o różnym statusie. Ale w ich działaniach nie ma żadnego chaosu. Każdy wie, co ma robić, jakie jest jego zadanie. Są doskonale o wszystkim poinformowani. Sami przekazują sobie te informacje, ale korzystają też z serwisów społecznościowych. Nawet na barykadach. A jest i kilku takich, którzy po prostu czytają tam książki, także elektroniczne. Wtedy pałka, kij czy tarcza stoi oparta obok.
Choć wszystko dokoła wygląda jak pogorzelisko, na samym Majdanie cały czas dostępne jest bezpłatne wi-fi. Majdanowcy regularnie sprzątają plac, dostarczają zaopatrzenie, to działa jak osobny organizm w środku Kijowa. Odcięty od reszty miasta barykadami.
Wieczorem i przez całą noc dociera tu zaopatrzenie: jedzenie, koce, napoje. Każdy, kto przychodzi na Majdan, coś z sobą przynosi. Jedzenie w reklamówkach, wodę, przygotowane kanapki, herbatę. Ludzie rozkładają to, gdzie tylko jest wolne czyste miejsce i częstują wszystkich. Jeszcze niedawno gromadzili także butelki z benzyną, kamienie i podręczną broń, czyli wszystko, co nadawało się do odpierania ataków Berkutu - rurki, pałki, kije bejsbolowe. Teraz bardziej niż do walki maczety i siekiery potrzebne są do tego, żeby sobie zorganizować życie, porąbać drewno na ognisko.
Do ochrony używali kasków rowerowych i motocyklowych czy budowlanych, mieli też ochraniacze piłkarskie, snowboardowe, motocyklowe. Niektórzy dysponowali nawet kamizelkami kuloodpornymi, inni zakładali na siebie fragmenty blachy. W tej chwili na Majdanie i w okolicy jest już bezpiecznie, więc powoli odkładają to wszystko na bok. Zresztą nie wszyscy demonstranci byli tak dobrze uzbrojeni czy zabezpieczeni. Wielu protestujących przychodziło tutaj po prostu w wolnym czasie. Wcześniej dość często pojawiały się tu nawet dzieci, ostatnio ich tu już nie ma.
Fenomenem Majdanu są "bataliony herbatniczek". To nie jest oficjalna nazwa, a wymyślona na potrzeby chwili. To zwykle dwie lub trzy dziewczyny z termosami. Roznoszą herbatę, gorące mleko, czasem kawę. Idą ulicą albo między protestującymi, pytają, kto chce herbaty lub czegokolwiek innego do picia i częstują. Dziewczyny dają też psychiczne wsparcie "chłopcom" (tak nazywają walczących na barykadach). Godziny, dni i tygodnie w potwornym stresie. Nietrudno sobie wyobrazić, w jakiej kondycji są tu ludzie. Ale kiedy nie jest to konieczne, kiedy nie muszą zbierać sił do walk z Berkutem, bojowe nastroje chowają w środku. Wtedy kilka słów zamienionych z którąś z "herbatniczek" czy uśmiech dziewczyny pomagają im się uspokoić. Nie tylko ja to zauważyłem. Mówią o tym i sami majdanowcy, i dziewczyny z Tea Team.
W okolicy przez kilka ostatnich dni wszystko było zamknięte. Żadnych sklepów, restauracji, barów. W kilku punktach z samochodów już od wczoraj można kupić kawę, wcześniej też jakieś szybkie śmieciowe jedzenie w dwóch miejscach na dole Majdanu, przy stacji metra. Otwarty był też jeden z barów, przychodzili tam głównie dziennikarze i nieliczni majdanowcy.
Majdanowcy nadal mają zwiadowców i patrole na każdej barykadzie. A także służby porządkowe. A przy tym są niezwykle dla siebie życzliwi. Także dla wszystkich przyjezdnych i mediów. Wiedzą, że tylko jeśli informacje z Ukrainy wydostaną się poza kraj, będą mogli osiągnąć swój cel. Ten najważniejszy i ciągle niespełniony to odsunięcie Janukowycza od władzy. Za to życie oddało wielu ludzi. Nazywają ich tu Bohaterami Majdanu.