- Cała sytuacja w Sieradzu trwała tylko kilka sekund. Nie odniosłem żadnych obrażeń, straciłem tylko mój ulubiony garnitur - powiedział Leszek Miller w TVN 24. Przewodniczący SLD był gościem programu "Fakty po Faktach". Mówił o ataku na jego osobę, do którego doszło dwa dni temu w Sieradzu. Miller został uderzony w tył głowy foliową torebką napełnioną nieznaną substancją.
- Raz byłem już obiektem podobnego ataku - mówił Miller. - Było to w czasie przemówienia na manifestacji pierwszomajowej, kiedy rzucono we mnie jajkiem - dodał.
Przewodniczący SLD zapytany o to, czy popiera pomysł przydzielenia ochrony byłym polskim premierom, odparł, że "być może trzeba by znaleźć rozwiązanie podobne do stosowanego w przypadku byłych prezydentów".
- Po zabójstwie Marka Rosiaka w Łodzi przydzielono mi ochronę. Niech władze oceniają, czy ktoś jest zagrożony czy nie - mówił Miller. Dodał, że "nie rozważa wynajęcia agencji ochroniarskiej, tak jak to zrobił Jarosław Kaczyński, bo SLD nie stać na taki wydatek". - Zawód polityka to ryzyko. Trzeba się liczyć, że może dojść do ataków. Ludzie reagują czasem agresywnie, bo odczuwają złą atmosferę w polityce, napuszczanie jednych na drugich - powiedział Miller.
Były premier odniósł się też do kandydatury Weroniki Marczuk do Parlamentu Europejskiego. - Znam ją od dawna. Kiedy byłem prezesem rady ministrów, towarzyszyła mi na oficjalnej wizycie na Ukrainie, podobnie jak moja synowa, która też jest Ukrainką. Obie świetnie wykonywały misję "ambasadorów" Polski. Jeśli Marczuk dostanie się do PE, będzie wspaniałą ekspertką ds. ukraińskich - powiedział Miller.
Chcesz na bieżąco dowiadywać się o najnowszych wydarzeniach? Ściągnij naszą aplikację Gazeta.pl LIVE!
Tutaj znajdziesz wersję na telefony z Androidem >>>
Jeżeli masz telefon Windows Phone, kliknij tutaj >>>
Jeżeli masz iPhone'a, aplikację znajdziesz pod tym linkiem >>>