Autor artykułu w "Die Welt" przyznaje, że na dyskusji panelowej w Nowym Jorku, jej uczestnicy nie zostawili suchej nitki na filmie Philippa Kadelbacha i Stefana Kolditza.
Krytykę zapoczątkował Andrew Nagorski, były korespondent "Newsweeka", który obecnie pracuje dla think tanku. Powiedział, że w tym filmie dwukrotnie zdejmuje się z Niemców odpowiedzialność historyczną: "Po pierwsze, gdy pięciu głównych bohaterów doznaje moralnego katharsis; szczególnie dwóch żołnierzy Wehrmachtu, którzy na końcu zastrzelili swoich oficerów, a po drugie, gdy antysemityzm właściwie nie Niemcom zarzucono, a Polakom".
"Die Welt" przytacza też wypowiedź historyk Aliny Grossmann. Miała podkreślić z ironią, że "film ten jest historią, którą Niemcy drugiego pokolenia po Holokauście sami sobie opowiadają".
"Nawet Oliver Mahrdt, z racji wykonywanego zawodu promotor filmów niemieckich w USA, rozłożył bezradnie ręce, gdy poproszono go o wyjaśnienie, na czym polega sukces tego filmu" - zaznacza "Die Welt". Gazeta dodaje, że "on sam nie mógł zrozumieć, dlaczego akurat ten film był przez Niemców dotowany".
Na wypełnionej po brzegi widowni obecny był również 90-letni weteran AK, "który opowiedział łamaną angielszczyzną, jakimi barbarzyńcami byli niemieccy okupanci, i inny starszy pan, były więzień obozu koncentracyjnego, który zarzucił reżyserom, że ani razu nie pokazano w tym filmie jak Niemcy rozstrzeliwali ludzi".
"A gdzie w takim razie pozytywna strona tego wszystkiego?" - spytała po filmie młoda Meksykanka, która przyznała się do całkowitej niewiedzy na temat historii Europy. "Właściwie nie ma nic pozytywnego" odpowiedział jej wymieniony przez berlińską gazetę Oliver Mahrdt.
Artykuł pochodzi z serwisu ''Deutsche Welle''