"Obraz ma stosunkowo nieduże wymiary (32,8 cm x 25,8 cm). Jednak może wywołać ogromne trzęsienie ziemi, które skłóciłoby ze sobą obydwa narody, jeśli rząd RFN nie pójdzie w końcu na ustępstwa" - czytamy na łamach gazety. Malowidło Guardiego prezentuje wytworne schody Pałacu Dożów w Wenecji, na których prowadzą pogawędki panowie w obszernych płaszczach i trójrożnych kapeluszach.
"Dzieło mogłoby już dawno wrócić tam, skąd pochodzi, czyli do do Muzeum Narodowego w Warszawie" - zaznacza dziennik i dodaje, że malowidło znajduje się obecnie w magazynie muzeum w Stuttgarcie, choć jest jednoznacznie określone jako własność państwa polskiego. Wiadomo o tym od 1998 roku.
Oto zdjęcie obrazu dostępne w katalogu skradzionezabytki.pl.
d Fot.
Dyrektorka Galerii Christiane Lange chętnie dokonałaby restytucji, bo i tak obrazu nie można pokazywać. Muzeum w Stuttgarcie jest jedynie strażnikiem skarbu. W 2000 r. krajowe ministerstwo kultury Badenii-Wirtembergii przekazało ten obiekt na przechowanie.
Ministerstwo chciałoby wyjaśnić tę drażliwą sprawę jak najszybciej i zwrócić dzieło prawowitemu właścicielowi.
Na przeszkodzie stoi jednak fakt, że 6 lat temu zawieszono rozmowy prowadzone przez niemiecki MSZ ze stroną polską ws. restytucji zrabowanych w czasie II wojny światowej dóbr kultury w obydwu krajach. Na najwyższym szczeblu ma zostać zawarte generalne porozumienie, m.in. dotyczące "Berlinki" znajdującej się w krakowskiej Bibliotece Uniwersyteckiej, czyli zbioru 300 tys. eksponatów z Pruskiej Biblioteki Państwowej.
"Dochodzi przy tym do zderzenia dwóch ujęć prawnych: Podczas gdy Niemcy wysuwają roszczenia co do dóbr kultury transferowanych ze względu na działania wojenne, Polska uważa, że stała się właścicielem tych dóbr w wyniku wytyczenia nowych granic" - pisze "Tagesspiegel".
"Jak gdyby reputacja Niemiec już nie dość ucierpiała na skutek okoliczności, w jakich wyszła na jaw historia kolekcji Gurlitta: opóźnianie wyjaśnień przez bawarską prokuraturę i beztroska berlińskiego urzędu ministra stanu ds. kultury. Z małym Guardim szykuje się następny skandal. Zakrawające na groteskę podejście do tego zupełnie jednoznacznego przypadku - czyli znowu odwlekanie sprawy przez federalne władze - pozwala przypuszczać wszystko, co najgorsze, co do restytucji innych dzieł, których proweniencja nie będzie tak jednoznaczna, i przy ich restytucji nie będzie tak kategorycznie obstawać Polska" - czytamy w "Tagesspiegel".
Jak informuje gazeta: "Polski minister kultury zlecił prawnikowi Peterowi Raue, dobrze znającemu się na restytucji, przejęcie tej sprawy. Od tego momentu między berlińską kancelarią a stuttgarckim muzeum nieprzerwanie krążą listy. Podobnie sytuacja wygląda między Ministerstwem Kultury Badenii-Wirtembergii i federalnym Ministerstwem Spraw Zagranicznych. "Instytucje te bezustannie spychają na siebie odpowiedzialność" - pisze "Tagesspiegel".
"Mały obraz stał się zakładnikiem wielkiej polityki. Muzeum w Stuttgarcie nie chce nic powiedzieć na temat stanu obrazu od strony konserwatorskiej, nie udostępnia też żadnych barwnych reprodukcji ani zdjęć. Na ostatnich aukcjach obrazy tej klasy szacowane były na ok. 150 tys. euro. Ale trudno jest ocenić symboliczną wartość tego obrazu. Wzrosłaby ona jeszcze bardziej, gdyby berliński MSZ dał się przekonać do zwrotu dzieła warszawskiemu Muzeum Narodowemu bez stawiania żadnych warunków. Po skandalu z kolekcją Gurlitta i wątpliwościach, jakie żywi się i tak za granicą co do woli Niemiec do restytucji, byłby to właściwy pierwszy krok, także na drodze do odzyskania "Berlinki".
Artykuł pochodzi z serwisu ''Deutsche Welle''