Pierwszym etapem rządowej walki z tzw. umowami śmieciowymi ma być oskładkowanie wynagrodzeń uzyskiwanych z tytułu zasiadania w radach nadzorczych w spółkach oraz wszystkich umów-zleceń na poziomie płacy minimalnej, by wyeliminować patologię, w której składkom podlega tylko ta o najniższej wartości.
Minister pracy Władysław Kosiniak-Kamysz zapowiedział w Poranku TOK FM, że zmiany powinny zacząć obowiązywać za kilka miesięcy. - Niewiele brakuje, by koncepcja zmian dotyczących umów terminowych stała się gotowym projektem ustawy. To nie jest prosta sprawa, dlatego trzeba to robić etapami. Żeby nie zaburzyć sytuacji na rynku pracy, a jednocześnie podnieść możliwe bezpieczeństwo zatrudnienia - mówił szef resortu pracy.
Kosiniak-Kamysz nie ma wątpliwości, że zmiany w przepisach są konieczne. Przede wszystkim dlatego, że w Polsce zbyt często zatrudnia się pracowników na umowy-zlecenie czy umowę o dzieło. - Nie można stosować umowy o dzieło, gdy się sprząta biura. Umowa o dzieło nie została po to stworzona.
Minister apelował, by nie demonizować proponowanych przez rząd zmian. Krytycy ostrzegają, że oskładkowanie może zmusić pracodawców do zrezygnowania z usług pracowników, którzy nie pracują na etacie. Bo i bez nowych składek - jak argumentują - koszty pracy w Polsce są wysokie.
- Moim zdaniem wysokie koszty pracy są w Polsce demonizowane. Jeśli porównać z resztą Europy, to nie jesteśmy liderami. Według mnie w dyskusji o oskładkowaniu szczególnie warto mówić o zabezpieczeniu emerytalnym pracowników. Bo jeśli ktoś nie będzie osiągał wskaźników emerytury minimalnej, to państwo będzie musiało dopłacać - komentował min. Kosiniak-Kamysz.
I podkreślał, że nowe przepisy to nie kolejny pomysł na ściąganie daniny od pracodawców. - Nam chodzi o to, żeby wszyscy płacili taką samą daninę. Bo są firmy, które zwykle zatrudniały pracowników w oparciu o umowę o pracę. I musiały zwalniać ludzi, bo konkurencja zatrudniała na umowy o dzieło.