Od początku roku media alarmują : od września Unia Europejska zakaże tradycyjnego wędzenia wędlin. - Zamiast dymu z drzew liściastych zapach wędzonki ma zapewnić kąpanie wędlin w chemicznym ekstrakcie - mówiła w Radiu TOK FM Joanna Solska. - To powoduje podobne doznania smakowe, ale nie dostarcza substancji smolistych. To one miały się stać przyczyną zakazu, ponieważ są rakotwórcze - wskazywała dziennikarka.
Jednak to nie troska o zdrowie sprawiła, że o rzekomym zakazie wędzenia stało się głośno. Pojawiły się informacje, że unijne rozporządzenie może doprowadzić do upadku, według różnych alarmistycznych szacunków, od 100 do 200 małych polskich producentów wędzonek. Europoseł Paweł Kowal na swoim blogu na portalu Tokfm.pl sugerował, że decyzja mogła zapaść "w wyniku dyskretnego nacisku konkurencji". I krytykował rząd za to, że w sprawie wędzonek zaspał. Błyskawicznie zareagowały też inne siły polityczne, nawet... Ruch Narodowy, który wyraził gotowość do "obrony polskiej wędzonej kiełbasy".
A jak jest naprawdę? To pytanie w swojej audycji w Radiu TOK FM zadała Joanna Solska. Odpowiadali na nie Marek Posobkiewicz, główny inspektor sanitarny, Tadeusz Wojciechowski, redaktor naczelny branżowego pisma "Bezpieczeństwo i Higiena Żywności", oraz Witold Choiński, prezes Związku Polskie Mięso. Zaproszenia do audycji nie przyjęli zaangażowani w kwestie żywnościowe polscy eurodeputowani.
Unijne rozporządzenie zmienia dopuszczalne limity węglowodorów aromatycznych, szerzej znanych jako substancje smoliste, w produktach spożywczych. Jak wyjaśniał Marek Posobkiewicz, normę dla benzopirenu, uznawanego za najgroźniejszy z węglowodorów aromatycznych, obniżono z 5 do 2 ug (mikrogramów).
Co z tego wynika? - Nowe przepisy nie zabraniają wędzić, ale chodzi o taki proces technologiczny, który spowoduje, że tych szkodliwych substancji będzie jak najmniej - wskazywał Posobkiewicz. Szkodliwe węglowodory powstają wskutek spalania. Ich ilość zależy od stosowanej technologii. Dlatego na przykład mięso wędzi się nie drewnem iglastym, ale drzew liściastych, których dym zawiera mniej niepożądanych substancji.
- Oczywiście nie jemy tego kilogramami - wyjaśniał Witold Choiński. - A nawet jak zjemy jednego kabanosa z przekroczeniem normy, naszemu zdrowiu raczej to nie zaszkodzi - zapewniał. - Mamy tu do czynienia z tzw. szkodliwością przewlekłą. Jednorazowe spożycie nawet kilku kilogramów takich produktów nie spowoduje szkody dla naszego organizmu. Ale jeśli przez lata będziemy dostarczać do organizmu te substancje w podwyższonej ilości, to może wpłynąć na rozwój nowotworu - wyjaśniał Posobkiewicz. I porównał to do palenia tytoniu. - Od jednego papierosa nikt się raczej nie rozchoruje. Co innego, jeśli pali przez lata - zaznaczył.
- Wizja bankructwa wielu zakładów jest grubo przesadzona - zapewniał Choiński. - Dalej będzie można wędzić wędliny, pod warunkiem spełnienia norm. Z badań przeprowadzonych w ostatnich latach wynikało, że zawartość tych substancji wynosi 1-1,5 ug. A norma to 2 ug. Prawie wszyscy polscy producenci mają dobre poziomy - zapewniał Posobkiewicz.
- Nawet tradycyjne firmy, jeśli produkują zgodnie z przepisami, raczej nie mają się czego obawiać - skwitował Choiński. - Związek Polskie Mięso to duże podmioty - sprostował Tadeusz Wojciechowski. - Małe podmioty są reprezentowane przez Stowarzyszenie Rzeźników i Wędliniarzy. Zapytałem ich, o co właściwie chodzi. Oni wydali oświadczenie, że całe zamieszanie jest burzą w szklance wody. Nie boją się, żadne zakłady nie upadną, choć oczywiście trzeba będzie pilnować norm - mówił dziennikarz.
Zdaniem szefa "Polskiego Mięsa" przekroczenie norm może dotyczyć tylko kilku wyrobów wymagających naprawdę długiego wędzenia. Co ciekawe, producenci certyfikowanych wędlin wędzonych według dawnych receptur nie mogą zmienić technologii produkcji, bo ta została zgłoszona do unijnych organów jako podstawa uznania za produkt tradycyjny. Co z tym zrobić? - Nie wiem. Będziemy się zastanawiać - rozłożył ręce Choiński.
Sugerował to na blogu Paweł Kowal , europoseł Solidarnej Polski. Koncerny mogłyby w ten sposób wykosić małych producentów, którzy nie spełniają norm. - Koncerny nie lobbowały i w takich sytuacjach nie lobbują - zapewniał Choiński. - Bezpieczeństwo to interes konsumenta. I producenci są tym zainteresowani. Dziś na markę pracuje się latami. Mały i duży producent zdaje sobie sprawę, że wpadka może decydować o losie firmy - wskazywał.
- Ale słyszę, że firmy zamiast wędzić, kąpią szynki w jakimś płynnym dymie - zastanawiała się Solska. - To preparat dymu wędzarniczego, który rzeczywiści się stosuje, ale to bezpieczniejsze od tradycyjnego wędzenia - mówił Choiński. - To nie chemia. To wyciąg pewnych substancji pozbawiony substancji smolistych. Oczywiście są rozpowszechniane teorie, że to szkodliwa chemia. To nie daje takiego efektu, jak tradycyjne wędzenie, ale to jest bezpieczne - zapewniał. - Nie będę się wypowiadał na temat szkodliwości dymu w płynie - stwierdził Posobkiewicz. - Nie mam danych na temat ich szkodliwości - zaznaczył. Przyznał jednak, że preparaty wędzalnicze zawierają mniej szkodliwych węglowodorów.
Z ostatnich wypowiedzi można wysnuć wniosek, że polscy przedsiębiorcy nie mieli nawet szans na obronę i padli ofiarą unijnej biurokracji. Solska zauważyła, że rozporządzenie ukazało się jeszcze w 2011 roku. - Były ponad dwa lata, żeby podnosić larum - wskazywała. Posobkiewicz mówił natomiast, że konsultacje i monitoring producentów prowadzone były niemal od... 10 lat.
- Na początku były grupy eksperckie. Także z Polski - wskazywał szef inspekcji sanitarnej. - Na tej podstawie, po konsultacjach, postanowiono przyjąć normy możliwe do uzyskania przez producentów i bezpieczne dla konsumentów - mówił Posobkiewicz. Choiński zaznaczył, że nawet po ogłoszeniu rozporządzenia w 2011 roku Polska mogła zgłaszać swoje uwagi. - Nasi europosłowie ich nie mieli - przypomniała Solska. - Badania rynkowe nie wskazywały, że faktycznie może dojść do przekroczeń. Dlatego sprawa przeszła bez echa - wyjaśnił Choiński. Przyznał jednak, że monitoring nie objął tradycyjnych produktów. I z tym mogą być problemy. Jednak to w interesie samych producentów jest badanie produktów pod kątem spełniania norm.
- Dlaczego wszyscy nas straszą? - zastanawiała się Solska. Dziennikarka rozmawiała przed audycją z Jarosławem Nazem, zastępcą Głównego Lekarza Weterynarii. - Stwierdził, że problem jest wydumany. Nasi producenci, również ci mali, spełniają te zaostrzone normy - mówiła.
- To jak z czarną wołgą. Wszyscy się jej boją, ale nikt nie widział. Tak samo jest tutaj - mówił Posobkiewicz. - Wszyscy mówią o poziomach do osiągnięcia. Niektórzy producenci, którzy nie robili u siebie badań, nie są teraz pewni, co uzyskają. Być może, jeśli robią wszystko zgodnie ze sztuką, ich poziom będzie z zapasem dobry - wskazywał szef inspekcji sanitarnej.
- Cała sytuacja przypomina zabawę w głuchy telefon. To nie tylko nierzetelność eurodeputowanych, ale nieprzygotowanych dziennikarzy - stwierdził w końcu Wojciechowski. - Na niedawnej konferencji prasowej Donalda Tuska dziennikarz TVP Info zapytał, czy na polską gospodarkę wpłynie zakaz wędzenia w przydomowych wędzarniach. Premier dał się w to uwikłać - ubolewał dziennikarz. I przypomniał, że rozporządzenie jest w interesie konsumentów. - Trzeba się ogarnąć, obudzić z letargu. Przez dwa lata Ministerstwo Rolnictwa i mięsne związki branżowe uważały, że nic się nie dzieje. I teraz nagle od nowego roku wybuchła panika. Co wynika z tego, że małe firmy produkowały, ale nie badały wyrobów i nie wiedziały, czy mieszczą się w normach - zaznaczył Wojciechowski. - Wszystko wynika z niewiedzy, jak zwykle - skwitował Choiński.