Wojciech Pasieczny, były szef stołecznej drogówki*: - Duża część kierowców rzeczywiście nie zdaje sobie sprawy z tego, że ich organizm nie spalił jeszcze alkoholu. Myślą sobie: "piłem, ale już dobrze się czuję, nie kręci mi się w głowie, więc mogę prowadzić". A potem jest zaskoczenie podczas kontroli.
Kolejna grupa to tacy, którzy wiedzą, że są nietrzeźwi, ale liczą, że im się uda. "Udało się rok temu, udało się w Święta Wielkanocne, to dlaczego ma się teraz nie udać?". Tacy kierowcy wybierają czasami drogi objazdowe, w nadziei, że tam nie spotkają policjantów. Zdarza się oczywiście, że kontroli udaje im się uniknąć. Ale ja zawsze powtarzam: wszystko do czasu. W końcu wpadną.
I jeszcze jedno: ci nietrzeźwi, wracający ze świąt kierowcy, bardzo często wiozą w samochodach swoje rodziny - dzieci, małżonków, rodziców. Po pierwsze, narażają na niebezpieczeństwo nie tylko siebie oraz innych uczestników ruchu, ale także swoich bliskich. Trzeba być niespełna rozumu, żeby tak robić. Po drugie, pasażerowie najczęściej wiedzą, że kierowca wcześniej pił alkohol, czasami sami z nim pili, ale pozwalają się wieźć, pozwalają mu prowadzić! Oni też liczą, że się uda, że nie trafią na policjantów. Takich przypadków, kiedy kierowca wiózł rodzinę i był bardzo pijany, jest sporo. Dla mnie to kompletna głupota.
- Jest coś takiego w polskich kierowcach, że są "bohaterami" naszych szos. Jeżdżą za szybko, bo uważają, że znaki są źle ustawione, a oni są znakomici. Piją alkohol i wsiadają za kierownicę, bo uważają, że nie wpadną, albo wytrzeźwieją szybciej niż można. A jak dojdzie do nieszczęścia, albo chociażby do samej kontroli, to jakoś brak odwagi, by uderzyć się w pierś i powiedzieć: "tak, rzeczywiście przesadziłem, zachowałem się nieprawidłowo".
To jest słowiańska dusza. Proszę popatrzeć, co się dzieje za wschodnią granicą. To się jeszcze do niedawna działo u nas, bo tego alkoholu spożywano bardzo dużo.
- Tak, pocieszające jest na przykład, że coraz mniej osób na podwójnym gazie wjeżdża do Warszawy. To dlatego, że policjanci od lat prowadzą profilaktyczną akcję "Trzeźwy poranek", kiedy kontrolują bardzo duże ilości kierowców. I rzeczywiście, jest wyraźna tendencja zniżkowa, jeżeli chodzi o zatrzymanych nietrzeźwych.
Zapowiedziane kontrole znaczną część pijanych kierowców odstraszają, ale w okresach świątecznych i tak nadal zatrzymujemy za dużo nietrzeźwych. Te dwa tysiące osób, bo tyle to średnio jest, w skali kraju jest naprawdę ogromną liczbą. To przerażające i przerażająca jest głupota tych ludzi, którzy w takim stanie siadają za kierownicą.
Ludzi trzeba uświadamiać. Piłeś - nie jedź. Jedziesz - nie pij. W kręgu mojej rodziny i znajomych zawsze jest dyżurny kierowca, który nie pije i wszystkich rozwozi, albo wraca się taksówkami czy komunikacją miejską. Dzisiaj taki kurs taksówką to przecież nie są wielkie pieniądze, to często kosztuje tyle ile butelka wódki. Kogoś stać na picie? To powinno być go stać także na powrót do domu innymi środkami komunikacji niż własny samochód.
- Zdarzało się, że zatrzymaliśmy kierowcę, otworzyliśmy drzwi jego samochodu, a on się osuwał z fotela i wypadał z auta. Były i takie sytuacje, że ktoś był tak pijany, że wpadał w śpiączkę. Wtedy te ilości alkoholu w organizmie były naprawdę potężne.
- Tak jest. Proszę pamiętać, jak zły wpływ ma alkohol na kierującego, także w mniejszych ilościach. Na przykład zawęża kąt widzenia. Trzeźwy kierowca z zasady widzi w zakresie 120-180 stopni. U nietrzeźwego kierowcy wytwarza się tzw. efekt lunetowy - jakby patrzył przez lunetę. Nie widzi tego, co się dzieje z boku.
Kolejna sprawa to czas reakcji - wydłuża się droga, którą kierowca pokonuje, zanim podejmie decyzję np. o hamowaniu. Poza tym nietrzeźwy nie rozpoznaje szczegółów i np. z opóźnieniem zauważa czerwone światło, albo pieszego na swojej drodze. To wszystko razem sprawia, że wypadki spowodowane przez pijanych kierowców są tak tragiczne w skutkach.
- Częściej zatrzymujemy nietrzeźwych mężczyzn, ale wynika to raczej z tego, że ogólnie jeździ ich więcej niż kobiet. Niemniej jednak u pań zdarzały się takie wyniki, że niejeden mężczyzna nie byłby w stanie ich pobić. Wynika to również z metabolizmu, który jest wolniejszy u kobiet, przez co wolniej spalają one alkohol.
- Rzeczywiście, reakcje są bardzo różne. Miałem przypadki, że ludzie płakali, klękali, błagali, żeby tylko uniknąć odpowiedzialności... Część była zaskoczona wynikiem badania alkomatem, bo myśleli, że wytrzeźwieli. Przespali się 6-8 godzin, zjedli obfite śniadanie, czasami też obiad, a tu okazuje się, że są pod wpływem. Kiedy docierało do nich, że stracą prawo jazdy, a ono było im potrzebne do wykonywanego zawodu, to był dla nich koniec.
- Akurat z sytuacją, że ktoś rzuca się na policjanta, się nie spotkałem. Ale były np. próby odwlekania badania. Kierowcy twierdzili, że koniecznie muszą iść do toalety. A tam coś pili, płukali usta... Oczywiście na nic im się to zdało, bo alkoholu, który jest w organizmie, nie da się wypłukać.
- Historia polskiej policji zna najróżniejsze. A to jabłka, a to lekarstwo, "Kukułka" albo "Pawełek". Oczywiście urządzenia są w tej chwili tak znakomite, że wykrywają alkohol szczątkowy, który zalega w ustach, i ten, który jest w organizmie.
Zazwyczaj kierowcy negują wskazania alkomatu, twierdząc, że mają mniej promili. Ale mieliśmy kiedyś pana, który uważał, że alkomat jest zepsuty i źle pokazuje wynik, bo on nigdy tak mało promili nie miał. Miał jakieś 2, a twierdził, że musi mieć 4, bo tylko w takim stanie kończy pić! I żądał powtórzenia badania.
Nie ma żadnego znaczenia, w jaki sposób alkohol został wprowadzony do organizmu. Liczy się tylko to, że w nim jest. Lepiej odmówić sobie takiego batona, albo zjeść go po dojechaniu na miejsce, zamiast przed podróżą, a później tłumaczyć, że "wszyscy są winni, tylko nie ja".
Pamiętam też przypadki, kiedy kierowca twierdził np., że ma zapalenie jamy ustnej, musi płukać usta i stąd ten alkohol. Inny mówił, że brał jakieś kropelki. Ale - jak wyliczył toksykolog - musiałby wypić niemal wannę tych kropelek, żeby się doprowadzić do takiego stanu.
- Tak, była taka sytuacja. Młody chłopak miał od dwóch tygodni prawo jazdy, od tygodnia samochód służbowy. Dobry samochód. I jechał nim pod wpływem alkoholu. Przez ul. Puławską w Warszawie przechodziły 17-letnia dziewczyna i jej dwie koleżanki. Ona miała urodziny, wracały z koncertu. Przeszły przez dwa pasy ruchu, na trzecim ten młody chłopak wjechał w 17-latkę. Zabił ją.
Byłem na miejscu tego wypadku. W pewnym momencie sprawca powiedział do mnie: "Wie pan co? Tyle razy widziałem pana w telewizji, jak apelował pan o ostrożną jazdę, mówił pan, żeby nie wsiadać za kierownicę pod wpływem. I zawsze wydawało mi się, że mnie to nie dotyczy. Dzisiaj zrozumiałem, że jednak dotyczy. Szkoda, że tak późno". Potrzeba więc było nieszczęścia, żeby to do tego młodego chłopaka dotarło.
** Mł. insp. Wojciech Pasieczny służył przez ponad 20 lat w wydziale ruchu drogowego KSP. Przez kilka był szefem tzw. sekcji wypadkowej, przez ostatnie dziesięć - nieformalnym rzecznikiem prasowym wydziału. Osobiście widział skutki prawie tysiąca wypadków drogowych, w których zginęli ludzie.
Chcesz na bieżąco dowiadywać się o najnowszych wydarzeniach? Ściągnij naszą aplikację Gazeta.pl LIVE! Tutaj znajdziesz wersję na telefony z Androidem >>> A tutaj wersję na Windows Phone >>>