O komentarz do nagrania, które zostało zarejestrowane 23 listopada, poprosiliśmy Cezarego Orzecha, rzecznika prasowego Górnośląskiego Towarzystwa Lotniczego SA. - Nie wydaje mi się, żeby było o czym mówić. Więcej czasu zajmuje opowiedzenie tej sytuacji, niż trwała ona sama. Choć czyn pana Pączki jest faktycznie imponujący. W końcu aby złapać dziecko, pracownik ochrony rzucił się z odległości czterech metrów! - powiedział rzecznik lotniska.
Zapytany, czemu film ujrzał światło dzienne dopiero po prawie miesiącu od zdarzenia, Cezary Orzech odparł: - Po prostu tak wyszło. Sytuacją nikt się nie chwalił. Dopiero kiedy przeglądaliśmy nagrania z monitoringu, odkryliśmy to zdarzenie. Później musieliśmy się zastanowić, czy taka publikacja nie narusza czyichś dóbr osobistych. Dlatego też na nagraniu nie widać twarzy dziecka i jego rodziców.
Jak całe zdarzenie zapamiętał sam Grzegorz Pączko, postanowiliśmy zapytać go osobiście:
Grzegorz Pączko: Niestety, bardzo często zdarza się, że dzieci biegają po lotnisku czy dotykają taśmy bagażowej, niepilnowane przez rodziców, którzy są zajęci odprawą i tym podobnymi sprawami. Poza tym sami rodzice bardzo często wsadzają dzieci do kuwet na ubrania, albo, co widać na filmie, sadzają na krawędzi stołu służącego do położenia tych kuwet. Na takie sytuacje jestem wyczulony, zwracam rodzicom uwagę, że takie zachowanie jest nieodpowiedzialne. Do tak niebezpiecznego wydarzenia doszło jednak pierwszy raz w mojej karierze, a chyba nawet i od czasu, kiedy nasza firma zajmuje się ochroną lotniska.
- Zauważyłem, że ojciec dziecka posadził je na krawędzi stołu, a sam zaczął się ubierać. Chciałem do niego podejść i poprosić, aby wziął dziecko na ręce, ale zauważyłem, że w pewnym momencie zaczęło się ono chwiać, pochyliło się na bok i główką skierowaną do podłogi zaczęło lecieć w dół. A więc skoczyłem w jego kierunku i złapałem je w locie. Moja reakcja była instynktowna.
- Od trzeciej do ósmej klasy szkoły podstawowej grałem intensywnie w badmintona. Jeździłem na zawody regionalne do Opola, Pszczyny i Głubczyc. Później grałem rekreacyjne, łącznie jakieś 20 lat. Teraz już nie gram, bo mam drobne problemy z biodrem, ale to właśnie badminton wyrobił u mnie dobry refleks. Poza tym doświadczenie, nazwijmy je - "obserwacyjne", zdobyłem, pracując w służbie mundurowej.
- Tak, 17 lat. Byłem policjantem w wydziale konwojowym w Raciborzu. Konwojowałem ludzi z zakładu karnego np. do prokuratury, na rozprawę sądową albo na badania lekarskie. Trzeba ich było obserwować na rozprawie czy w drodze na salę rozpraw. Musiałem pilnować ich, by nie próbowali ściągnąć kajdanek czy przekazać czegoś osobie postronnej. Te obserwacje też rozwinęły we mnie taki "zmysł ostrożności".
- Zrezygnowałem z pracy w policji, bo już nie widziałem tam dla siebie perspektyw. Uczyłem się też kilka lat języka angielskiego i chciałem używać go w pracy. Dlatego w czerwcu tego roku zostałem ochroniarzem na lotnisku; tu mogę sprawdzić znajomość mojego angielskiego.
- Oczywiście, ojciec uścisnął mi dłoń. Później matka dziecka wzięła je na ręce, bo płakało, chyba zestresowane sytuacją. Ale utulone przez matkę szybko przestało płakać. Wszystko trwało naprawdę bardzo krótko.
Oprócz podziękowania ojca chłopca dostałem jednorazową nagrodę od firmy, ale nie mogę zdradzić jej wysokości (śmiech). Myślę, że pieniądze wydam na święta, na prezenty dla rodziny.
Chcesz na bieżąco dowiadywać się o najnowszych wydarzeniach? Ściągnij naszą aplikację Gazeta.pl LIVE! Tutaj znajdziesz wersję na telefony z Androidem >>> A tutaj wersję na Windows Phone >>>