Liczba dzieci poniżej 13. roku życia leczonych z powodu zaburzeń odżywiania wzrosła w ciągu ostatnich lat trzykrotnie; tegoroczne statystyki donoszą o 443 nowych przypadkach zachorowań. Wśród nich znalazło się 79 dzieci poniżej 10. roku życia, w tym 56 dzieci w wieku pięciu lub mniej lat - wynika z danych brytyjskiego Centrum Informacji Zdrowia i Opieki Społecznej, na które powołuje się "The Telegraph" . Oficjalne statystyki wskazują też, że dwa lata temu w szpitalach leczono ponad 6,5 tysiąca dzieci i młodzieży - prawie czterokrotnie więcej niż w 2007 roku.
Za wzrost zachorowań wśród dzieci angielscy specjaliści obciążają odpowiedzialnością m.in. rosnącą liczbę stron internetowych promujących anoreksję i bulimię. Osoby mające problemy z zaburzeniami odżywiania mogą znaleźć w sieci setki stron i forów z poradami dotyczącymi głodzenia się i prowokowania wymiotów; na wielu z nich użytkownicy mogą też pochwalić się tym, jak mało kalorii spożyli lub jak dużo schudli w ostatnim czasie. Sama anoreksja jest przedstawiana jako styl życia, który nie jest zaburzeniem, lecz świadomym wyborem każdego człowieka. Nastolatki identyfikujące się z ruchem często nazywają siebie "porcelanowymi motylkami", a na chorobę mówią pieszczotliwie "ana".
- Już na siedmio-, ośmio- czy dziewięcioletnich dzieciach ciąży toksyczna presja nieustannego bycia doskonałym i szczupłym - mówi w rozmowie z The Telegraph Susan Ringwood, szefowa organizacji charytatywnej Beats, działającej na rzecz osób dotkniętych zaburzeniami odżywiania w Wielkiej Brytanii. - Obserwujemy również coraz większą seksualizację dzieciństwa; przykładowo, w sklepach można kupić staniki typu push-up już dla siedmiolatek. Są też jednak inne przyczyny zaburzeń: dzieci zaczynają dojrzewać wcześniej, więc zmiany hormonalne działają na mózg i ciało coraz młodszych dzieci, powodując u nich zagubienie - dodaje.
Problemem angielskiej służby zdrowia jest też czas oczekiwania na leczenie; jedna czwarta pacjentów czeka na wizytę ambulatoryjną ponad pół roku. Z powodu braku miejsc w szpitalach część chorych jest również odsyłana, bo wskaźnik masy ich ciała (BMI) nie jest na tyle niski, by uzyskać dostęp do leczenia. - Kliniki twierdzą, że nie mogą przyjmować niektórych przypadków, bo ich BMI nie jest wystarczająco niskie, żeby spełnić wymagane progi. Mówienie o tym ludziom z zaburzeniami odżywiania to dawanie sygnału, że nie są jeszcze wystarczająco szczupli i muszą jeszcze więcej schudnąć. To bardzo niebezpieczne, zwłaszcza w przypadku nastolatków i dzieci - podsumowuje Ringwood.
Według statystyk na zaburzenia odżywiania może cierpieć około trzech procent dorosłych; niektóre szacunki sugerują jednak, że ta liczba jest dwa razy większa. Z roku na rok rośnie także liczba chorych dzieci, które zaczynają mieć problemy w coraz młodszym wieku.
Chcesz na bieżąco śledzić sytuację za granicą? Ściągnij naszą aplikację Gazeta.pl LIVE! Tutaj znajdziesz wersję na telefony z Androidem >>> A tutaj wersję na Windows Phone >>>