Na Ukrainie trwają protesty przeciw wstrzymaniu przez władze przygotowań do podpisania umowy stowarzyszeniowej z UE. Doszło do przepychanek z milicją, która użyła gazu łzawiącego.
Tymczasem Katarzyna Kwiatkowska z "Polityki" na swoim blogu prosto z Kijowa pisze o tituszkach, którzy masowo pojawili się wśród protestujących. "Łatwo rozpoznać ich w tłumie - noszą dresy, sportowe obuwie i kaptury na głowach. Włosy ostrzyżone na zapałkę, grymas na twarzy" - opisuje reportażystka.
Kim są tituszki? Na co dzień to bywalcy siłowni i podrzędnych klubików bokserskich. Od święta angażują się w politykę. "Przyjeżdżają do Kijowa z okolicznych miast i miasteczek, rozbijają pokojowe demonstracje, zaczepiają ludzi, biją. Tituszki nie boją się ukraińskiej milicji. Wprost przeciwnie - żyją z nią w komitywie" - zaznacza Kwiatkowska. I opisuje, jak wprost na ulicy, na oczach tłumu funkcjonariusze omawiają z dresiarzami taktykę walk z demonstrantami. Później tituszki zostaną sowicie opłaceni.
Dziennikarka zauważa, że ukraińskie władze uczyniły z tituszków siłę polityczną. "Oskarżani o bandyckie metody rządzenia Janukowycz i jego ludzie udowadniają w ten sposób słuszność zarzutów" - pisze.
A skąd sama nazwa? Kwiatkowska tłumaczy, że wcześniej zakapturzonych sojuszników władzy nazywano "gopnikami", czyli dresiarzami. Jednak wiosną w Kijowie sławę zdobył Wadim Tituszko. "Na oczach milicji i przy akompaniamencie kolegów pobił dziennikarkę i fotografa. Od tego czasu takich jak on nazywają w Kijowie tituszkami" - kończy dziennikarka.
Cały wpis przeczytasz na blogu Katarzyny Kwiatkowskiej w serwisie Polityka.pl >>>