Książkę w wersji elektronicznej możesz kupić tutaj >>>
Podczas wizyty w Japonii udawała zainteresowaną płatnym seksem turystkę. W Birmie obserwowała "pokazy mody", które są w rzeczywistości targiem seksualnych niewolnic dla wojska. W Meksyku dokumentowała współpracę mafii i policji w okrutnym procederze handlu nieletnimi dziewczynkami. Dzięki zebranym materiałom stworzyła mapę współczesnego niewolnictwa, które jak przekonuje, jest drugim, po narkotykach, najbardziej dochodowym nielegalnym biznesem.
"Niewolnice władzy" to zbiór reportaży wielokrotnie nagradzanej reporterki Lydii Cacho dokumentujący proceder handlu kobietami i zmuszanie ich do prostytucji. Przejmujące historie, które opisuje Cacho, odsłaniają kulisy pornobiznesu i milczącą zgodę władz państwowych na ten proceder. By zebrać materiały do książki Cacho podróżowała po całym świecie, oczywiście dla bezpieczeństwa zmieniając tożsamość.
Książkę w wersji elektronicznej możesz kupić tutaj >>>
Poniżej publikujemy fragmenty książki "Niewolnice władzy", która ukazała się właśnie nakładem wydawnictwa Muza:
Nan ma trzydzieści lat, choć wygląda na pięćdziesiąt. Czuje się wyraźnie skrępowana swoim wyglądem. Od czasu do czasu pochyla głowę, ponieważ wstydzi się szpecącej blizny po bagnecie, którym wykłuto jej lewe oko. To prawdziwy cud, że przeżyła. Mówię jej, że powinna być dumna ze swojej siły i odwagi. Odpowiada dziecięcym głosem, że nie chce straszyć ludzi. Powoli zaczyna opowiadać mi o tym, jak została sprzedana do tajskiego domu publicznego, a następnie deportowana do ojczyzny i surowo ukarana.
W roku 1992 Nan miała piętnaście lat i mieszkała z rodziną w wiosce na północy Birmy. Któregoś dnia ojciec przedstawił ją pewnemu żołnierzowi, który szukał młodych i zdrowych dziewic do pracy dla rządu. W rozmowie z rodzicami żołnierz podkreślał, jak bardzo istotne jest kryterium dziewictwa. Rząd nie chciał zepsutych dziewcząt, które będą sprawiać kłopoty. Rodzice otrzymali równowartość sześćdziesięciu dolarów i obietnicę, że córka wróci za rok gotowa do pracy. Nan była wtedy nastolatką i choć słyszała opowieści o żołnierzach gwałcących i zabijających młode kobiety, tak naprawdę nie wiedziała, co to znaczy. "W domu nigdy nie rozmawiało się o seksie. Moi rodzice byli niewykształconymi, konserwatywnymi chłopami - mówi. - Bardzo długo szliśmy na piechotę. Potem wsiedliśmy do starej ciężarówki pełnej żołnierzy. Kiedy jeden z nich dotknął mojej nogi, zmoczyłam się. Śmiali się i wyzywali mnie".
Po brutalnym gwałcie zbiorowym została sprzedana do tajskiego domu publicznego. Przez dwa lata była wykorzystywana seksualnie. W końcu na prośbę organizacji charytatywnej interweniowały władze. Żaden z handlarzy nie został aresztowany, ale Nan oraz dwanaście innych młodych dziewcząt odzyskało wolność.
Jeszcze przed powrotem do domu Nan udzieliła wywiadu bangkockiemu dziennikowi, w którym ujawniła, że to birmański żołnierz sprzedał ją do burdelu. Zaraz po deportacji została aresztowana. Przez wiele dni miała zawiązane oczy. Oskarżono ją o zdradę stanu. Za karę żołnierz ugodził ją bagnetem i zostawił na pewną śmierć. Nan straciła oko, ale przeżyła, chociaż pod względem jakości państwowej służby zdrowia Birma zajmuje 190 miejsce na 191 sklasyfikowanych państw. Częściowo była to zasługa dobrego lekarza pracującego dla Czerwonego Krzyża, który się nią zaopiekował. Spędziła dwa miesiące w rojącym się od karaluchów szpitalu, gdzie powoli wracała do zdrowia po przebytym zakażeniu i zmagała się z zespołem stresu pourazowego. Udało jej się wrócić do zdrowia i zaczęła pracować jako tłumaczka dla tajnych organizacji broniących praw człowieka.
***
Spaceruję po Mae Sot. Kiedy zdejmuję plecak i zaczynam w nim szukać butelki wody, podbiega do mnie kilka dziewczynek. Myślą, że szukam drobnych, za które kupię od nich świecidełka. Na oko mają zaledwie sześć lat. Ich mikry wzrost, blada cera i cienkie włosy świadczą o niedożywieniu. Pochylam się i kupuję od nich małe słoniki z drewna i plastiku. Jedna z dziewczynek wytrzymuje moje spojrzenie. Czuję, jakbyśmy nagle zostały całkiem same.
Ja, meksykańska kobieta, na gruntowej drodze tuż przy granicy Tajlandii z Birmą. W tym samym czasie w mojej ojczyźnie setki dziewcząt trafiają w ręce handlarzy ludźmi. Dziewczynka uśmiecha się, jakby znała jakąś tajemnicę. Sprzedaje na ulicy zabawki i nie dotknął jej niefortunny los tysięcy podobnych do niej dzieci, więzionych w domach publicznych na całym świecie i zaspokajających żądze mężczyzn. Poklepuję ją delikatnie po policzku, a ona odwzajemnia ten gest. Obie jesteśmy zaskoczone tym, co się stało.
Podchodzi do nas szczupły, uśmiechnięty, około dwudziestoletni młody człowiek. "Guadapochion" - mówi. Patrzę na niego i gestem staram się pokazać, że go nie rozumiem. Powoli powtarza każde słowo, przybierając pozę silnego mężczyzny. Po chwili dociera do mnie, że łamaną angielszczyzną pyta mnie: "Want adoption?" ("Chcesz adoptować?"). Wstaję i odchodzę bez słowa.
Biorę głęboki oddech i idę w kierunku stojącej na rynku budki, w której siedzi urzędnik imigracyjny. Patrzy na mnie przyjaźnie i proponuje jednodniową wizę, umożliwiającą przejście mostem na drugą stronę rzeki. Kręcę głową i pytam go, czy wie coś o okrucieństwach, zmuszaniu do prostytucji i masowych mordach popełnianych przez birmańskie wojsko na kobietach i dziewczętach. "Okropne, naprawdę okropne. W Tajlandii to są przestępstwa" - odpowiada.
Uśmiecham się lekko i wzdycham, aby odegnać strach. Mężczyzna kontynuuje: "Ale wie pani, wiele z nich to lubi. Te dziewczynki są prostytutkami z wyboru. One to lubią". W jego głosie wyczuwam niezamierzony cynizm. Miliony mężczyzn na całym świecie powtarzają w nieskończoność argument, że niewolnicy sami są przyczyną swojego zniewolenia oraz że potencjalni i faktyczni klienci zaspokajają tylko pożądanie prostytutek. Odwracam się i powoli idę na miejsce, gdzie jestem umówiona z kierowcą.
***
Policjantka przychodzi na spotkanie punktualnie. Towarzyszy jej kobieta ubrana w stylu zachodnim. Ma na sobie dżinsy, fioletową bluzkę z bawełny, a pod nią biały T-shirt. Podróbki okularów przeciwsłonecznych Dolce& Gabbana zasłaniają połowę jej drobnej twarzy. Składa dłonie, zamyka oczy i pochyla głowę. "Proszę pani - mówi przyciszonym głosem - bardzo dziękuję, że pani przyszła". Odwzajemniam buddyjskie pozdrowienie. Spacerujemy po publicznych ogrodach, rozciągających się wokół znajdującej się na wzgórzu pagody Wat Phnom. Na trawnikach siedzą małe małpki. Wspinamy się wąskimi ścieżkami, rozmawiając o pogodzie i pięknie tego miejsca.
Docieramy na szczyt i obchodzimy świątynię. Siadamy razem na bocznych schodach. Policjantka wyjaśnia, że silne wpływy chińskiej mafii są głęboko zakorzenione w kambodżańskiej kulturze. Jej towarzyszka jest byłą żoną handlarza narkotyków i chce mi pomóc w pracy nad książką. Za kilka dni wylatuje do Europy i zamieszka w schronisku. Ma nadzieję, że były mąż jej tam nie znajdzie.
"King, mój były mąż, jest członkiem mafii chińsko-malezyjskiej. Zaczęli od handlu dziewczynkami i młodymi kobietami poniżej osiemnastego roku życia. Po jakimś czasie okazało się, że mogą wymieniać żywy towar z innymi grupami przestępczymi działającymi w regionie. Cykl wymiany wszystkich dziewczyn trwa dwa lata. Kiedy kobiety nie nadają się już do obsługiwania seksturystów, zostają robotnicami w fabrykach należących do mafii. Gangsterzy specjalizują się w wyszukiwaniu dziewic, gdyż wtedy ta sama dziewczyna może być sprzedana parę razy różnym grupom przestępczym.
Synowie mafioso pracują w policji. Najpierw idą do akademii policyjnych, gdzie są szkoleni na najlepszych funkcjonariuszy, a następnie już jako część oficjalnego aparatu władzy pracują dla mafijnego bractwa. King mówił, że takie długookresowe inwestycje są lepsze niż przekupienie jednego głupiego gliniarza. Mafie mają swoje udziały w fabrykach, kopalniach, firmach budowlanych i w branży turystycznej. W Kambodży działają trzy fabryki metamfetaminy, jedna z nich właśnie w Phnom Penh. Półprodukty - ketamina i amfetamina - przywożone są z Pekinu.
Pytam o nazwiska. Pani King waha się i twierdzi, że nic nie pamięta. Spuszcza wzrok i mówi, że jest bardzo zmęczona i musi już iść. Była maltretowana przez męża i uciekła z domu. Kilka kobiet udzieliło jej schronienia.
***
Po załatwieniu spraw w Western Union i wypiciu podwójnego espresso w małej restauracji, która wkrótce stanie się moją ulubioną kryjówką w czasie wolnym od pracy, jadę odwiedzić Hagar - chrześcijańską organizację pozarządową od piętnastu lat działającą w tej części świata i specjalizującą się w niesieniu pomocy dziewczętom, które padły ofiarą handlu ludźmi w celach seksualnych, oraz w ich resocjalizacji.
Sue Hanna, przedstawicielka Hagar, jest Australijką. Ma krótkie włosy, okrągłą twarz, rumiane policzki i przyjemny, melodyjny głos. Jej spojrzenie jest pełne szczerości.
Kiedy opowiada o sposobach ratowania zniewolonych dziewcząt, w jej oczach widzę zarówno ból, jaki ogromną życzliwość. W większości wypadków Hagar blisko współpracuje z miejscową policją. Po krótkiej rozmowie przy pysznej sałatce wsiadamy do zardzewiałego białego jeepa Sue i jedziemy do ośrodka.
Przed wejściem zdejmujemy sandały, a potem Sue zabiera mnie na krótki obchód całego ośrodka. Wchodzę do pokojów dziewcząt - są prosto urządzone i nieskazitelnie czyste. W każdym pokoju mieszkają trzy dziewczyny i ich mentorka. Jej zadaniem jest towarzyszenie dziewczętom w emocjonalnej podróży, której celem jest nowe życie oparte na wzajemnym szacunku i innych niż do tej pory zasadach postępowania.
Handlarze ludźmi wykorzystują takie same techniki jak porywacze. Celowo podsycają konflikty i zachęcają do rywalizacji, by utrudnić ofiarom zbliżenie się do siebie i zapobiec ewentualnemu buntowi. Stosują również system nierównych nagród i kar. Niektóre ofiary mogą zostać "ulubienicami", pod warunkiem że zaakceptują wyzysk i będą uległe, uwodzicielskie i pełne seksapilu. Dziewczynki są tak małe, że warunkowanie emocjonalne jest w ich wypadku bardzo skuteczne i ma ogromny wpływ na ich charakter. Nie osądzają swoich współtowarzyszek, ponieważ wszystkie przechodzą przez to samo. Przez całe życie były niewolnicami. Znalezienie schronienia w ośrodku oznacza dla nich ponowne narodziny, szansę na zbudowanie swojej osobowości na nowo.
W ogrodzie cztery nastoletnie dziewczynki siedzą w domku na drzewie i rozmawiają ściszonymi głosami. Niektóre z nich mieszkają w ośrodku od ponad dwóch lat. Nie mogą jednak wrócić do swoich rodzin, ponieważ najprawdopodobniej znowu trafiłyby w ręce handlarzy żywym towarem.
Prawie 43 proc. uratowanych dziewcząt zeznało, że sprzedały je własne matki. Niektóre pochodzą z Wietnamu, inne z miasteczek w południowej Kambodży lub z Filipin. Są też takie, które uratowano z tajskich domów publicznych. Przez kilka minut dziewczynki nas obserwują. Macham do nich, a one grzecznie się uśmiechają i natychmiast wracają do rozmowy. W ogrodzie stoi też mały plastikowy basen.
Bawi się w nim sześć dziewczynek w wieku od pięciu do dziesięciu lat - krzyczą i chlapią, udając, że są delfinami lub rybami. Niektóre mają na sobie kostiumy kąpielowe, inne - lekkie ubrania pozwalające swobodnie poruszać się w wodzie. Sue opowiada mi ich historie. Jedna z nich została kupiona przez pracującego dla mafii w Phnom Penh lokalnego handlarza. Była potem wykorzystywana seksualnie przez zagranicznych turystów. Kiedy Sue przedstawia mnie swoim podopiecznym, czuję ogromne wzruszenie. Ich szerokie uśmiechy są uśmiechami dziewcząt cieszących się pełnią wolności.
To nie jest odpowiedni moment na zadawanie pytań. Dopiero co uwolniły się od koszmarów przeszłości i zapomniały o czasach, gdy były regularnie gwałcone. Przyglądam się im: niewysokie, szczupłe, o miedzianej lub alabastrowej cerze i długich, czarnych włosach. Niektóre mają ogromne migdałowe oczy, inne - wąskie i delikatne. Dziewięcioletnia May porusza się bardzo zmysłowo, co jest nieomylnym znakiem, że była wykorzystywana. Od czasu do czasu staje na środku basenu i jak telewizyjna modelka odrzuca do tyłu mokre włosy. Wie, że na nią patrzymy, i w ten wyuczony sposób chce przykuć naszą uwagę.
Zdaniem psychologów dziewczynki szybko orientują się, jakimi zasadami kierują się ich prześladowcy i uczą się uwodzicielskich zachowań, by zasłużyć na lepsze traktowanie. Mają pełną świadomość, że zostały wyszkolone na prostytutki. Nie rozumieją, dlaczego tak się stało, ale już w wieku dziewięciu, dziesięciu lat swoimi słodkimi, dziecięcymi głosikami mówią, że zostały do tego stworzone. W każdym razie takie przekonanie wpoili im w bardzo młodym wieku handlarze żywym towarem. Praca psychologów polega na wykorzenieniu tego poglądu. Jest to niezwykle trudne zadanie, ponieważ rozwinięcie się osobowości hiperseksualnej i bycie ciągle wystawionym na bodźce erotyczne zaburza proces powstawania barier ochronnych. Wykorzystywane dziewczynki nie potrafią też wyznaczyć odpowiednich granic w swoich relacjach z innymi dziećmi i dorosłymi. Cierpliwość i szacunek są niezbędne w pracy terapeutów, którzy uczą dziewczynki, jak odbudować osobowość i oderotyzować codzienne zachowania. Najtrudniejsze zadanie to odbudowanie zaufania do dorosłych bez poczucia winy z powodu własnej seksualności.
May uśmiecha się do mnie. Pytam, ile ma lat, czy lubi pływać, co najbardziej lubi jeść. Jest uradowana, gdyż udało się jej przyciągnąć uwagę nieznanego gościa. Dotyka moich włosów. Wskazuje na rower i chwali się, że umie już na nim jeździć. Wyraźnie bawi ją fakt, że rozmawiamy przez tłumacza. Ja zadaję pytania po angielsku, a ona odpowiada po khmersku. Po jakimś czasie dziewczynka się dekoncentruje. Znowu zaczyna się bawić, pokrzykuje, wykonuje falujące gesty splecionymi dłońmi. Nagle wyrzuca z siebie po angielsku: "That's it, baby girl. Good job". Jestem zdziwiona. Jej amerykański akcent jest perfekcyjny. "Wiem, kto ją tego nauczył", mówi Sue. Później dowiadujemy się, że handlarze żywym towarem używali tego zwrotu jako pochwały, gdy posłusznie robiła yum-yum (seks oralny) lub pozwalała, by zgwałcił ją klient. Jeśli chciała, by gwałt trwał krócej, musiała się uśmiechać i całować swojego oprawcę.
Dla May i tysięcy wykorzystywanych dziewcząt ten zwrot, który potrafi przerazić prawie każdego, jest narzędziem nie tylko dominacji, lecz także wyzwolenia. Wszystko, co może złagodzić fizyczne i emocjonalne cierpienie, jest traktowane jak zbawienie. Rozumowanie wykorzystywanych dziewczynek przypomina sposób myślenia pewnego chłopca, który od urodzenia był katowany przez ojca. Kiedy został uratowany i trafił do ośrodka pomocy, zapytał swojego opiekuna: "A ty czym będziesz mnie bił?". Był pewien, że wcześniej czy później pracownicy ośrodka też go czymś uderzą. Kiedy terapeuta odpowiedział, że nigdy nie bije dzieci, chłopiec poczuł się zaniepokojony i zakłopotany.
Przemoc była dla niego jedyną formą kontaktów międzyludzkich. Musiał nauczyć się, że tak nie jest, i z czasem zrozumiał, czym są pozytywne uczucia wobec innych i jak są cenne.