Pamiątka po kompozytorze przetrwała ponad 150 lat pełnych zawirowań historycznych. Jeśli nie zajmiemy się nią dziś, możemy ją stracić w czasach wolnej Polski - ostrzega prof. Tadeusz Dobosz. Z naukowcem rozmawiał Cezary Łasiczka.
Prof. Tadeusz Dobosz*: Nie tylko oni. Dzisiejsi decydenci zbiorów muzealnych i zbiorów narodowych również uważają, że jeżeli coś przetrwało 50, 150, 200 lat, to będzie trwało następne 200. Tymczasem prawda jest taka, że każde zbiory wymagają nieustannej konserwacji. Polskie muzealnictwo chlubi się obrazem Leonarda da Vinci "Dama z łasiczką". Zapewniam, że gdyby nie trud pokoleń utalentowanych konserwatorów, mielibyśmy do czynienia nie z dziełem sztuki, ale z czarną, spróchniałą, popękaną deską z nieczytelnym malunkiem.
- To zależy od typu zamknięcia. Od kilkudziesięciu do 150, góra 200 lat. A potem ulegają najpierw uszkodzeniu, następnie zniszczeniu.
- ...ale wątpię, żeby tam były jakiekolwiek szczątki. Tam jest bardzo kwaśna gleba, najprawdopodobniej kości się rozłożyły. Powiedziałbym, że jest to grób symboliczny.
- Według mnie wcale nie bezpiecznie. Obserwując przez lata to, co dzieje się w muzeum, widzę, jak kolejne preparaty ulegają rozszczelnieniu. Tymczasem do serca Chopina ostatni raz zaglądano w 1945 roku. Stwierdzono wtedy, że znajduje się w bardzo dobrym stanie.
- Tak i najprawdopodobniej coś tam się dzieje.
- Najpierw płyn zacznie parować, serce zacznie się wyłaniać z płynu. Jeżeli poziom płynu opadnie zbyt mocno, wtedy górna część - ta wynurzona - zacznie wysychać, zmieniać barwę, zmieniać kształt. Jak płyn opadnie do tego stopnia, że będzie ledwie, ledwie kontaktować się z sercem - wtedy zacznie się ono zmieniać w grudkę czarnej, pomarszczonej substancji. Gdy zniknie reszta płynu, serce Chopina ulegnie nieodwracalnemu już zniszczeniu.
- ...i jeżeli się mylę i jest w bardzo dobrym stanie, to znakomicie. Ale to trzeba koniecznie sprawdzić.
Jeżeli serce będzie w tragicznym stanie, specjaliści posiadają możliwości i umiejętności jego doraźnego uratowania i w pewnym stopniu przywrócenia stanu poprzedniego. Jeżeli z sercem będzie bardzo źle, będzie można doprowadzić je do znośnego stanu.
Jeśli się okaże, że wszystko jest w porządku, to należy dodatkowo jeszcze doszczelnić słój, żeby wytrzymał co najmniej kilkadziesiąt lat do następnej inspekcji.
Gdybyśmy jednak zaobserwowali ubytek płynu, trzeba będzie słoik otworzyć i zrobić dolewkę. Oczywiście po rozpoznaniu, jakiego rodzaju jest to płyn, bo teraz tego nie wiemy.
Sprawa ciągnie się od 2007 roku. Napisałem do ministra kultury i dziedzictwa narodowego Bogdana Zdrojewskiego. Przyszła odpowiedź robiąca nadzieję, ale koniec końców - nic z tego nie wyszło. Napisałem wtedy nawet do byłego ministra kultury Waldemara Dąbrowskiego, ale w ogóle nie dostałem odpowiedzi.
Alarmowałem pisemnie dyrektora Narodowego Instytutu Fryderyka Chopina, w tamtym czasie był nim Grzegorz Michalski. W tym przypadku była reakcja lekko zbywająca. Alarmowałem też metropolitę warszawskiego ks. kardynała Kazimierza Nycza, jako zwierzchnika kościoła św. Krzyża w Warszawie. Otrzymałem odpowiedź z prośbą, żebym się nie zajmował tą sprawą: "Jednocześnie proszę, aby zaniechał pan planowanych działań zmierzających do zmiany stanowiska rodziny Chopina, albowiem ich wolę uważam za ostateczna". Odpisałem, że postaram się wpłynąć na rodzinę, a odpowiedź była taka, żeby nawet nie próbował.
Rozmawiałem z ks. Marek Białkowskim superiorem i proboszczem parafii św. Krzyża. Nie był zainteresowany. Rozmawiałem nawet z Tadeuszem Mazowieckim, który skierował mnie z powrotem do kard. Nycza, ale to wtedy była już ślepa uliczka.
- Tutaj decyzja należałaby do osób, które się sercem opiekują. Na pewno badania genetyczne ze starego płynu byłyby lepsze, bo nawet niewielkie uszkodzenie samego serca byłoby moim zdaniem niewskazane.
Co można by zbadać? Można by spróbować ustalić, co właściwie dolegało Chopinowi. Dlaczego on całe życie cierpiał? Na co chorował? Chopin pisał w liście do przyjaciela, że "doktory nie poznały się na mojej chorobie". Więc dzisiejsze "doktory" chciałyby, żeby dać im szansę, bo może dzisiaj by się na chorobie Chopina "poznały".
Są różne hipotezy. Jest taka, że zmarł na gruźlicę. Są hipotezy o chorobie genetycznej. Pierwsza mówi o mukowiscydozie, i to w rzadszej postaci, bo w tamtych czasach z tą ostrą mukowiscydozą nie żyło się tak długo jak Chopin. Jest też hipoteza, że chodziło o mutację genu kodującego Alfa1-antytrypsynę, która powoduje pewne problemy płucne.
To wszystko można by sprawdzić, dysponując próbką starego płynu konserwującego bez jakiejkolwiek potrzeby nawet minimalnego uszkodzenia samego serca.
Chciałbym podkreślić, że oczywiście, jestem naukowcem, jestem ciekawy, chętnie bym to zrobił, ale nie muszę. Najważniejsze jest, żeby ono przetrwało. Z każdym rokiem sprawa jest coraz bardziej poważna.
Serce przetrwało carat, faszyzm, komunizm, wojnę, powstanie, pobyt w rękach Wehrmachtu. Na litość boską, niech nie zginie w wolnej Polsce.
*prof. Tadeusz Dobosz jest kierownikiem Zakładu Technik Molekularnych i Zakładu Medycyny Sądowej Uniwersytetu Medycznego we Wrocławiu.
Wywiad przeprowadzony w ramach audycji "Off Czarek" Cezarego Łasiczki w Radiu TOK FM.