"The Economist" pisze o burdach , które 11 listopada miały miejsce w Warszawie. Tygodnik zauważa jednak, że skrajnie prawicowy Marsz Niepodległości był tylko jedną z manifestacji, która odbyła się 11 listopada w stolicy. "To pokazuje, jak podzielone jest polskie Święto Niepodległości w ostatnich latach".
Punktem wyjścia do opisu manifestacji jest spalona tęcza na pl. Zbawiciela. "Bukmacherzy daliby niewielkie szanse, że kolorowa instalacja przetrwa gniew zakapturzonych manifestantów". "Kiedy tęcza stanęła w płomieniach, odziani w kaptury i kominiarki młodzi ludzie, machając polską flagą, intonowali: "Bóg, Honor, Ojczyzna". W ten sposób brutalnie przypomnieli o wrogości wobec wszelkich mniejszości, które traktują jako zagrożenie dla ich wizji narodowej, katolickiej Polski" - czytamy na stronach internetowych tygodnika.
"The Economist" zauważa, że w przeddzień marszu działacze PiS rozdawali przed kościołem na pl. Zbawiciela niewielkie sztandary, na których przedstawiano tęczę jako "symbol zła". "Tęcza to symbol gejów. Polska jest katolicka, a homoseksualizm to grzech" - tłumaczyła brytyjskiemu reporterowi zagadnięta pani Irena, 80-letnia mieszkanka Warszawy. Studenci przekonywali jednak, że tęcza jest "fajna", a jej spalenie "okropne i bezsensowne".
Tygodnik odnotowuje spontaniczne reakcje warszawiaków, którzy w spaloną konstrukcję wtykali żywe kwiaty. Dodaje też, że prezydent Hanna Gronkiewicz-Waltz zgodziła się po raz kolejny odbudować instalację.
Jednocześnie jednak "The Economist" przypomina, że w styczniu w parlamencie upadła ustawa o związkach partnerskich "Prawa homoseksualistów to kłopotliwy temat dla wielu osób w tym pobożnym, katolickim kraju" - kwituje.
Cały artykuł przeczytasz na stronach "The Economist" >>>