Hartman przytacza sytuację z częstochowskiego szpitala, z którego odejść postanowiło około 150 lekarzy. "Z pełnym poparciem Naczelnej Izby Lekarskiej w Warszawie oraz Okręgowej Izby Lekarskiej w Częstochowie masowo złożyli wypowiedzenia, narażając swój szpital na kompletny paraliż. Z końcem roku odejdą od łóżek pacjentów" - pisze. Dyrektor szpitala ma jeszcze kilka tygodni na przychylenie się do wysuniętych przez lekarzy żądań, które miałyby ich powstrzymać przez opuszczeniem placówki.
Co więcej, lekarze, którzy pozostali na stanowiskach, zostali potępieni przez samorząd lekarski. Jak cytuje z oficjalnych oświadczeń - "Prezydium uważa, że podejmowanie pracy w miejsce zwalniających się pracowników Wojewódzkiego Szpitala Specjalistycznego przez innych lekarzy będzie zasługiwało na dezaprobatę i zostanie uznane za nieetyczne".
Hartman nazywa to "szantażem moralnym" i stwierdza, że "rozbisurmanienie działaczy nie zna granic".
Filozof przypomina, że ustawa o izbach lekarskich zakłada, że etyka lekarska to wewnętrzna sprawa izb, i apeluje o powstrzymanie "opływającego w dostatki medycznego sułtanatu". "Poprawa wszędzie i zawsze następowała wtedy, gdy społeczeństwo, za pośrednictwem fachowców zrzeszonych w instytucjach bioetycznych, obejmowało kontrolę nad tym, co dzieje się w medycynie, łącznie z funkcjonowaniem korporacji. Ta rewolucja bioetyczna odbyła się już wszędzie na Zachodzie. Musi się zacząć również w Polsce!".
Publicysta stwierdza, że winę za istniejący stan rzeczy ponosi organizacja całego systemu. "System, w którym państwo kształci lekarzy, lecz nie ma prawa samodzielnie dopuszczać ich do zawodu, bo prawo to ceduje na samorząd lekarski, jest systemem chorym" - ocenia i dodaje, że patologiczną jest sytuacja, w której pozwala się działać tylko jednej korporacji zawodowej, która wyklucza konkurencję w samorządności lekarskiej i prowadzi do "zdominowania środowiska przez grupy działaczy, spod których władzy nie ma żadnej ucieczki". Według Hartmana przymus wstępowania do korporacji lekarskiej jest też łamaniem konstytucyjnego prawa do zrzeszania się.
System taki jest w jego ocenie wygodny dla władzy, która kontrolę nad światem medycyny może powierzyć korporacyjnemu monopoliście, który "krótko trzyma masy lekarzy, znacznie bardziej dla rządu niebezpieczne niż grupka prezesów". Uginając się pod szantażem lekarzy, "samorząd lekarski raz jeszcze uzyskałby potwierdzenie, że wszystko mu wolno i z niczym nie musi się liczyć" - podsumowuje.