Potts jest uważany za jednego z ostatnich żyjących na Kubie członków Czarnych Panter - aktywnej w latach 60. i 70. XX w. radykalnej amerykańskiej organizacji walczącej o prawa czarnoskórych. Inni albo nie żyją, albo wrócili do USA, gdzie dostali wieloletnie wyroki więzienia.
W 1984 r. Potts przemycił broń na pokład samolotu na lotnisku w Newark. Maszyna miała lecieć do Miami. Potts sterroryzował załogę i 56 pasażerów i zmusił pilota do lądowania w Hawanie. Liczył, że antyamerykański reżim Fidela Castro przyjmie go bez problemów. Został jednak aresztowany i oskarżony o piractwo powietrzne. 13 lat przesiedział w więzieniu. Po zwolnieniu pozostał na Kubie, ożenił się. Jego dwie córki od 2012 r. mieszkają w Stanach Zjednoczonych.
Przez lata Potts starał się o powrót do ojczyzny. W 2009 r. poprosił prezydenta Baracka Obamę o łaskę. Jednak gdy tylko wyląduje na lotnisku w Miami, może zostać aresztowany za to samo, co na Kubie - piractwo powietrzne.
Amerykańscy dyplomaci i kubańskie władze na razie nie komentują sprawy. Potts zapowiadał jednak agencji Associated Press, że ma zamiar wrócić do Stanów Zjednoczonych w środę 6 listopada, czyli dziś. Według znajomego Pottsa, na którego powołuje się Reuters, swój ostatni wieczór na Kubie uciekinier spędził w towarzystwie przyjaciół i sąsiadów.
Od 2006 r. Kuba regularnie wydaje uciekinierów z USA Waszyngtonowi. Jednak amerykańskie władze twierdzą, że wciąż około tuzina takich osób mieszka na karaibskiej wyspie.
Chcesz na bieżąco dowiadywać się o najnowszych wydarzeniach? Ściągnij naszą aplikację Gazeta.pl LIVE! Tutaj znajdziesz wersję na telefony z Androidem >>> A tutaj wersję na Windows Phone >>>