Dr Robert Wyszyński*: Teraz oczywiście wszystko się komercjalizuje. Jest Halloween, już nawet gdzieniegdzie widzimy choinki, św. Mikołajów. To jest wszystko podporządkowane pieniądzom. Nie będę tego bronił, bo to nie ma nic wspólnego z tym, że ludzie są bliżej zmarłych.
Sto lat temu obchodzilibyśmy "dziady". Ale nie takie, jakie pamiętamy z dramatu Mickiewicza. To był czas, kiedy do parafialnych kościołów z całej okolicy ściągali żebracy, u których można było zamawiać modlitwy.
W średniowieczu cmentarz był miejscem, gdzie odbywały się sejmiki szlacheckie. Wynikało to z tego, że ludzie nie mieścili się w kościele, a innych miejsc na spotkania nie było. Wszystkie cmentarze były wokół kościołów, a tam zawsze był odpust. W miastach cmentarze były też - można powiedzieć - "pozacłowe", bo nie ściągano tam podatków. Często więc były tam różne firmy, sklepy, ale też domy publiczne. I przez tysiąc lat nikomu to nie przeszkadzało.
- Zmarli zawsze byli w centrum miasta, w centrum życia. Do dziś, nawet w ścisłym centrum Warszawy, zachowało się wiele grobowców. My chodzimy po tych szczątkach i tak to się zawsze odbywało. Kiedy popatrzy się np. na montaż latarni przy kościele, to zobaczy się w wykopanym dole dwa metry ubitych kości.
- W dzisiejszych czasach żyjemy estetyką, higieną, ekologią i to kompletnie nie pasuje do tego, żeby mieć niedaleko siebie odkryty dół z ciałami. Dawniej to nikomu nie przeszkadzało. Ale dziś są hospicja, aby ają zajmować się umierającymi rodzicami.
- Wokół i wewnątrz - wewnątrz bogatych, wokół biedniejszych. Dla ludzi ważne było, aby być pochowanym na poświęconej ziemi. Chrześcijanie po Żydach wierzą, że nadejdzie dzień zmartwychwstania, kości obleką się w ścięgna i mięśnie. I wstaną.
Kiedy dokonywano egzekucji na Wołyniu i prowadzono ludzi za wieś, to oni - wiedząc, że zostaną rozstrzelani - sami rzucali się na poświęconą ziemię w pobliżu świątyń.
- Zmiany zaczęły się od Oświecenia, kiedy nauka zastąpiła wiarę. Wtedy groby wyrzucono za miasto. Warszawskie Powązki czy Bródno to najlepszy przykład takich oświeceniowych cmentarzy. Daleko za miasto, ponieważ stwarzały zagrożenie bakteriologicznie.
- Dziś nie mamy kultu zmarłych, a kult grobów. Taka romantyczna wizja rozstania z bliskimi i odwiedzania ich. To też jest dobre, bo jest bardzo więziotwórcze. Nawet na Boże Narodzenie ludzie nie jeżdżą tak do rodzin. Przy grobie spotykają się ludzie, którzy normalnie by się nie spotkali. Dlatego też pozytywiści utrzymali ten zwyczaj grobów rodzinnych. Wcześniej groby rodzinne były tylko dla bardzo bogatych rodzin, które miały własne kościoły i kaplice, albo na wsiach, gdzie ziemia była bardzo droga. Ale w miastach to przez wieki były zbiorowe doły. Dziś, kiedy palimy zmarłych i rozsypujemy prochy, jest to rozważane w kategoriach utylizacji. Panuje przekonanie, że umarli nie powinni zajmować miejsca żywym.
- 1 listopada to święto radosne. A w każdym razie powinno takim być. Zaduszki są dniem zastanowienia, bo to dzień tych, którzy być może są w czyśćcu, którzy bardziej potrzebują modlitwy. Takie myślenie, że cmentarz to powinny być aleje, po których chodzimy z zadumą, a ludzie powinni wchodzić w obieg natury, jest bardzo oświeceniowe i nie ma nic wspólnego z chrześcijaństwem.
Mówiąc o radości, warto wspomnieć też o Rosji, gdzie stypa była tuż po śmierci członka rodziny, potem po 30 dniach od mszy gregoriańskich była kolejna, bo wierzono, że wtedy człowiek doznaje zbawienia. I ostatnia, rok później, kiedy kończyła się żałoba i wtedy wszyscy pili, jedli i śpiewali. Dziś jesteśmy oderwani i cisi. Odsuwamy śmierć na bok. To dość nowe. I na pewno nie jest wiejskie.
*Dr Robert Wyszyński - socjolog z Instytutu Socjologii UW. W Zakładzie Socjologii Kultury prowadzi zajęcia obejmujące temat przeżywania żałoby i zmian podejścia do śmierci.