Tadeusz Mazowiecki - pierwszy niekomunistyczny premier po II wojnie światowej - nie żyje. Zmarł nad ranem, miał 86 lat. W PRL działacz opozycji, w latach 90. wysłannik ONZ na Bałkanach, ostatnio doradca prezydenta Bronisława Komorowskiego.
"Trzynastu. Premierzy wolnej Polski" to pierwszy zbiór wywiadów z szefami rządów ostatnich 20 lat. W rozmowach z Jerzym Sadeckim odsłaniają kulisy władzy, wprowadzają w atmosferę czasu, kiedy obejmowali urząd Prezesa Rady Ministrów, prezentują własne oceny prowadzonej polityki. Wydawcą książki jest Towarzystwo Autorów i Wydawców Prac Naukowych Universitas. Poniżej publikujemy pierwszą część wywiadu Jerzego Sadeckiego z Tadeuszem Mazowieckim.
To był spontaniczny gest po głosowaniu nad wotum zaufania dla mojego rządu. I dobrze, że miał miejsce, bo po czerwcu 1989 roku za mało było symboliki zwycięstwa, radości z rzeczywistego przełomu. Pod wpływem emocji historycznej chwili chciałem podkreślić, że powstanie mojego rządu jest wielką wiktorią. Dlatego zupełnie tego nie planując, ułożyłem palce na kształt litery "V". Pamięta pan, jak to w stanie wojennym generał Jaruzelski powiedział o tym, pokazywanym przez nas znaku "V", że to litera, której nie ma w polskim alfabecie...?
Wtedy w Sejmie była atmosfera zwycięstwa, ale jednocześnie wielkiej powagi. Troski o to, czy damy radę, czy nasze zwycięstwo będzie trwałe. Taką troskę wyczuwałem nie tylko wśród członków nowego rządu, ale także w społeczeństwie. Doskonale wiedziałem, jak wielki ciężar spadł mi na barki: galopująca inflacja, chaos i rozkład gospodarki, wrogie otoczenie państw komunistycznych. Mimo to czułem, że mam w sobie na tyle siły, by podołać. Miałem silną wiarę, że nam się uda.
Poczułem w pewnym momencie, że wygłaszam przemówienie, trzymam się tekstu, ale moja myśl krąży gdzieś indziej. Uświadomiłem sobie, że to jest niebezpieczne i za chwilę może coś się ze mną stać. To był wynik przepracowania. Jeszcze w nocy poprawiałem tekst, wypiłem wiele kaw, wypaliłem dwie paczki papierosów. Potem, na szczęście, z humorem to pokwitowałem, mówiąc, że doszedłem do stanu takiego, w jakim jest polska gospodarka, ale wyszedłem z tego i nasza gospodarka też wyjdzie.
Na zapleczu Sejmu zbadał mnie lekarz. Powiedział, że nic złego się nie dzieje. Muszę tylko chwilę odpocząć. Wyszedłem tylnym wyjściem poza gmachy Sejmu i chwilę pospacerowałem na świeżym powietrzu, wśród zieleni. Podobna historia przydarzyła mi się w Genewie podczas wystąpienia w Międzynarodowej Organizacji Pracy. Na sali było bardzo duszno. Czułem, że słabnę, ale opanowałem.
się siłą woli, żeby nie prosić o przerwę. Jeszcze by pomyśleli, że ze mną już koniec? (ze śmiechem)
Pisały dwa zespoły. Jeden tworzyli Waldemar Kuczyński, Jacek Ambroziak, Jerzy Ciemniewski i Aleksander Hall. Drugi zespół był gospodarczy na czele z Leszkiem Balcerowiczem. Ja pracowałem nad tymi dwoma częściami i sam dopisywałem fragmenty. Pomagali mi synowie. Związana z tym jest zabawna historia. Pojechaliśmy pisać exposé do rządowego pałacyku w Natolinie. Przed zabraniem się do roboty poszliśmy do wielkiego starego parku, który otaczał pałacyk. Podczas spaceru podchodzi do nas patrol żołnierzy. Dowódca salutuje i służbiście mówi: "Tu nie wolno chodzić". Dopiero ja mu się przedstawiłem: "Mnie wolno, bo jestem już powołanym premierem". Młody żołnierz jeszcze tego nie wiedział, ale mi uwierzył.
To było 24 sierpnia po południu, po powołaniu mnie przez Sejm. W URM już wiedzieli, kim jestem. Sekretarka sympatycznie mnie powitała w gabinecie premiera, w wazonie były kwiaty. W gabinecie jasne meble, ładne zresztą.
Porozmawiałem przez telefon z Janem Pawłem II.
Poprosiłem sekretarkę o połączenie. Podałem znany mi numer watykański, bo nie mieli go w urzędzie. Powiedziałem sekretarzowi osobistemu Ojca Świętego księdzu Stanisławowi Dziwiszowi, że zostałem premierem, i prosiłem, by przekazać wiadomość papieżowi. Ks. Dziwisz odparł: "Już wiemy o tym, niech pan chwilę poczeka". Wkrótce do telefonu podszedł sam papież, co było dla mnie zdziwieniem. Nie wiedziałem, czy papież w ogóle podchodzi do telefonu, bo pamiętałem opowieści, o czym pan jako krakauer pewnie wie, że poprzednik Karola Wojtyły na arcybiskupstwie, kardynał książę Sapieha, w ogóle nie odbierał telefonów. Myślałem więc, że taki jest obyczaj arcybiskupów krakowskich (ze śmiechem). Prosiłem Jana Pawła II o modlitwę za mnie, co mi obiecał. Bardzo umacniał mnie duchowo w nowej misji. Była to krótka, ale bardzo serdeczna rozmowa.
Wszyscy o to mnie pytają, ale nie pamiętam.
Przede wszystkim mnóstwo telefonów. Do każdego ministra był osobny. Stał też jeden czerwony telefon, który łączył bezpośrednio z I sekretarzem KC PZPR. Od razu kazałem go odłączyć. Jeśli I sekretarz Mieczysław Rakowski chciał do mnie zadzwonić, mógł to zrobić normalnie, tak jak inni, na numer kancelarii premiera.
Don Kichota - rysunek Jerzego Jaworowskiego, który miałem w redakcji "Więzi".
Zastanawialiśmy się wielokrotnie, czy są zainstalowane w gabinecie. Zapytałem o to kiedyś generała Czesława Kiszczaka, ministra spraw wewnętrznych. Odpowiedź była dość znamienna: "Naszych nie ma". Ale tym się nie przejmowałem.
Chcesz wiedzieć więcej i szybciej? Masz telefon z Androidem? Ściągnij naszą aplikację Gazeta.pl LIVE! Najważniejsze informacje codziennie, na żywo w Twoim telefonie!