Debata o referendum w Sejmie - czytaj relację na żywo >>>
Jeszcze przynajmniej dwa tygodnie poczekamy na decyzję w sprawie referendum dotyczącego systemu edukacji. Dziś w Sejmie odbywa się debata w sprawie wniosku, pod którym podpisało się blisko milion osób.
- Sytuacja w polskiej edukacji jest bardzo zła, a najgorsze jest to, że minister edukacji narodowej żyje w świecie fikcji. I nie wie, jak wygląda sytuacja w zwykłej szkole rejonowej, która boryka się z mnóstwem problemów, przede wszystkim finansowych. Ta reforma od początku jest robiona bez głowy - przekonywał posłów pomysłodawca przeprowadzenia referendum Tomasz Elbanowski.
Prof. Janusz Czapiński jest w stanie zgodzić się tezą, że szkoły nie są przygotowane na przyjęcie sześciolatków. Ale jest też przekonany, że da się to zmienić. Czapiński jest gorącym zwolennikiem obowiązku szkolnego dla sześciolatków. - Już dawno powinniśmy wprowadzić w życie przepisy na ten temat. Nikt nie mówi o tym, jaki jest owoc takiej reformy. A tym owocem jest wydłużenie czasu aktywności zawodowej - mówił psycholog społeczny w "Poranku Radia TOK FM".
Ekspert uważa, że w dyskusji o sześciolatkach trzeba spojrzeć na inne kraje. - Większość krajów zachodnich jak rozumiem jest ślepa na dobro dziecka. A przecież są i takie, w których dzieci naukę w szkole w piątym roku życia - przypomniał.
Zdaniem Adama Szostkiewicza postulaty zgłoszone we wniosku o referendum są "szkodliwe społecznie". - Nowoczesne społeczeństwa typu zachodniego, do których aspirujemy, stawiają na edukację i zaczynają ją coraz wcześniej. Edukacja to wielkie dobro. Dlatego, jeśli dojdzie do referendum, nie pójdę głosować - zapowiedział publicysta "Polityki".
Kraje, w których to siedmiolatki zostają uczniami, to mniejszość. Dzieci w wieku sześciu lat zaczynają naukę m.in. we Francji, Hiszpanii, Turcji, Norwegii, Austrii. Jeszcze wcześniej naukę rozpoczyna się na przykład w Wielkiej Brytanii i na Cyprze.
Młodsza córka Romana Imielskiego poszła do szkoły w wieku sześciu lat. Dziennikarz "Gazety Wyborczej" nie żałuje tej decyzji. - Publiczna szkoła, do której poszła moja córka, była dobrze przygotowana na przyjęcie młodszych dzieci. Ale wiem, że w szkołach w mniejszych miastach i na wsiach jest gorzej. Dlatego rząd powinien znaleźć sposób na to, żeby dofinansować szkoły - stwierdził w TOK FM. I zwrócił uwagę, że w sprawie referendum zbyt wiele uwagi skupia się na sześciolatkach.
A pozostałe problemy zgłoszone we wniosku są równie ważne. I niebezpieczne. - Na przykład sprawa większej liczby lekcji historii to postulat stawiany już przez Prawo i Sprawiedliwość. A propozycja likwidacji gimnazjów to wywalenie całego systemu do góry nogami. To polityczne działanie, które PiS sprytnie wykorzystuje - ocenił Imielski.
Koalicja PO-PSL może mieć problem z odrzuceniem wniosku o referendum. Bo "za" jest cała opozycja. A wśród posłów koalicji są tacy, którzy się wahają.