Referendum w Warszawie. Czy można głosować bez meldunku? Ile osób musi zagłosować, żeby odwołać prezydent?

Wygląda na to, że walka o wysoką/niską frekwencję - a więc los Hanny Gronkiewicz-Waltz - będzie zażarta aż do niedzieli. Swój udział deklaruje 37 proc. uprawnionych, podczas gdy do uznania referendum wystarczy 29 proc. Ale to tylko deklaracje. Z drugiej strony głosować mogą osoby bez meldunku. A ostatecznie i tak wszystko może zależeć od... pogody. - Wystarczy, że będzie bardzo padało i coś zaleje - zwraca uwagę dr Norbert Maliszewski.

Do referendum ws. odwołania prezydent Warszawy zostało zaledwie kilka dni. Aby niedzielne referendum było ważne, musi wziąć w nim udział 29,2 proc. uprawnionych do głosowania. Skąd taka niestandardowa liczba? Przepisy mówią, że referendum będzie ważne, jeśli weźmie w nim udział trzy piąte liczby wyborców głosujących w wyborach w 2010 r. Wtedy głosowało 649 049 osób. Teraz próg ważności wynosi więc 389 430 osób. Łatwo policzyć, że aby prezydent Warszawy straciła stanowisko, wystarczy niecałe 200 tys. głosujących "za" odwołaniem.

Można głosować bez meldunku

Do rejestru wyborców cały czas mogą się wpisywać mieszkańcy Warszawy, którzy nie mają w stolicy meldunku. Jak mówi art. 19 Kodeksu wyborczego: "Wyborcy stale zamieszkali na obszarze gminy bez zameldowania na pobyt stały wpisywani są do rejestru wyborców, jeżeli złożą w tej sprawie w urzędzie gminy pisemny wniosek. Wniosek powinien zawierać nazwisko, imię (imiona), imię ojca, datę urodzenia oraz numer ewidencyjny PESEL wnioskodawcy".

Anna Lubaczewska, dyrektor warszawskiej delegatury Krajowego Biura Wyborczego, zaznacza, że instytucja wpisu do rejestru wyborców działa cały czas, a nie tylko przy okazji wyborów czy referendów. - Wniosek o wpisanie do rejestru wyborców można złożyć w każdym terminie. Ale wiadomo, że wypełnienie procedury związane z rozpatrzeniem takiego wniosku i wydaniem decyzji administracyjnej może nastąpić w takim terminie, że nie będzie się uwzględnionym na liście wyborczej - podkreśla.

Przepisy mówią, że urząd gminy ma trzy dni na wydanie decyzji administracyjnej o dokonaniu wpisu (bądź odmowy), ale może się zdarzyć, że potrwa to dłużej. - Informacje we wniosku mogą na przykład wymagać dodatkowego wyjaśnienia - tłumaczy Lubaczewska.

Ilu wyborców ostatnio dopisało się do rejestru - nie wiadomo. Dane są publikowane kwartalnie, ostatni pochodzi z 30 czerwca 2013 roku.

Coraz mniej chętnych do referendum

Mimo że liczba osób deklarujących udział w referendum spada, to nadal przekracza próg ważności. Jeszcze w czerwcu swój udział zapowiadało 63 proc. ankietowanych, na początku września badania przewidywały frekwencję na poziomie 39 proc., a pod koniec września 37 proc. (wszystkie trzy sondaże wykonał TNS Polska). Co ciekawe, nastąpiło wyraźne przesunięcie z chęci wzięcia udziału w referendum do niechęci (liczba deklarujących "trudno powiedzieć" jest czas są na poziomie 6-8 proc).

- Ci, którzy chcą odwołania Hanny Gronkiewicz-Waltz już klaszczą w dłonie, a ci, którzy chcą, by została, podkreślają, że te ostatnie 37 proc. to tylko deklaracje. Wiadomo, że zwykle wynik rzeczywisty jest o ok. 10 punktów procentowych niższy od deklarowanego - mówił w TOK FM dr Norbert Maliszewski z Uniwersytetu Warszawskiego. - Widać więc, że jesteśmy na granicy. Wszystko zależy od wysiłków ostatniego tygodnia albo od niekontrolowanych czynników. Jeśli będzie dużo deszczu i coś zaleje, to źle dla pani prezydent; jak będzie dużo słońca, to dobrze, bo ludzie wyjadą.

Maliszewski zwracał też uwagę na ważny w Polsce czynnik... przekory. - Mamy teraz inflację obietnic. A to obwodnica, a to jakiś rzecznik ds. ruchu rowerowego, a to nowe wagony metra. W takich warunkach rodzi się przekora - mówił.

Komu pomogło "W"?

Zdaniem Norberta Maliszewskiego spadek deklarowanej frekwencji to wynik nieracjonalności Jarosława Kaczyńskiego, który zamiast oddać inicjatywę w ręce samorządów przeprowadził kampanię "W". - Ci, którzy podpisywali się pod sprawą jako inicjatywą obywatelską teraz mają przekonanie, że to sprawa partyjna - tłumaczył.

Kampanii "W" bronił dziś w TOK FM Adam Hofman przekonując, że "emocje są potrzebne" . Rzecznik PiS wierzy też w sukces referendum: - Gdyby odbyło się dziś i trwało cały dzień, poszłoby do niego 430-440 tys. Co się wydarzy do niedzieli? Zobaczymy - mówił Hofman.

Zachęcał przy tym do udziału nie tylko przeciwników obecnej prezydent stolicy: - Jeśli każdy zrobi swoje - a każdy ma swój elektorat, swoje grupy docelowe, sojuszników społecznych - demokracja spowoduje, że referendum będzie ważne. Sondaże, którymi dysponujemy, wskazują na to, że może tak być. Szanse są równe. Hanna Gronkiewicz-Waltz ma w stolicy także dużo swoich zwolenników i jeśli oni wszyscy pójdą do referendum, to może być różnie - przekonywał.

"Wielka doza hipokryzji PO"

Walka o niską frekwencję wydaje się być jednak jedynym wyjściem dla Hanny Gronkiewicz-Waltz. W lipcu do nie brania w udziału zachęcał Donald Tusk, absencję zapowiedział też prezydent Komorowski.

PSL, z kolei, określa referendum jako "bezsensowne". - Apelujemy do członków i sympatyków PSL, by nie brali udziału w tej awanturze - mówił w piątek marszałek Mazowsza Adam Struzik.

A Leszek Miller, przewodniczący SLD, oświadczył w poniedziałek, że nie weźmie udziału w referendum. Co znamienne, ogłosił to w Słupsku, gdzie także w najbliższą niedzielę ma odbyć się referendum ws. odwołania prezydenta tego miasta Macieja Kobylińskiego (z SLD). Miller ocenił, że Platforma Obywatelska, która w Słupsku prze do referendum, zachowuje się "z wielką dozą hipokryzji, zważywszy że w Warszawie czyni wszystko, żeby zniechęcić warszawiaków do referendum".

Więcej o: