W artykule zatytułowanym "Wielki kac po latte macchiato" ("Der grosse Latte-Macchiato-Kater") korespondent "Frankfurter Allgemeine Zeitung" Konrad Schuller sugeruje, że mało kto, przyjeżdżając ekspresem Berlin - Warszawa, domyśla się, że za oświetlonymi szklanymi fasadami warszawskich biurowców narasta kryzys mentalny i polityczny i że rządząca ekipa, która od sześciu lat przewodzi Polsce w jej pogoni za Zachodem, traci w sondażach. Co więcej, możliwe jest pozbawienie Hanny Gronkiewicz-Waltz, sprzymierzeńca premiera Donalda Tuska, urzędu prezydenta miasta - pisze korespondent "FAZ".
Autor opisuje zmiany w Warszawie na przestrzeni ostatnich lat. Zaczyna od dworca Warszawa Centralna, który w czasach socjalistycznych kojarzył się "z zapachem smażonego tłuszczu, cebuli, przepoconych płaszczy i cuchnących ubikacji", a który zmienił się tuż przed ubiegłorocznymi ME w piłce nożnej w jasny i pachnący kawą Starbucks "raj zakupowy".
Autor przypomina, że po zniszczeniu polskiej stolicy przez "niemieckie bombowce i niemieckie komanda niszczycieli i morderców" nigdy jej systematycznie nie odbudowano. Owszem, zrekonstruowano po części Starówkę, wybudowano kilka magistrali, Pałac Kultury, ale obraz miasta zdominowało wielkopłytowe budownictwo. "Tak wyglądała szara Warszawa czasów dyktatury" - konstatuje Konrad Schuller.
Publicysta wyjaśnia, że ponieważ "waleczna stolica po wojnie gardziła sowieckimi okupantami tak samo, jak przedtem niemieckimi, polscy namiestnicy Moskwy starali się jak to tylko możliwe tłumić pamięć tej buntowniczej tradycji". Dlatego potem, po załamaniu się komunizmu, pojawił się w stolicy trend do budowy pomników czy muzeów przypominających waleczną tradycję Polaków.
Jednak zdaniem autora fazę tę warszawiacy mają już za sobą i obecnie zaprząta ich tylko budowanie dobrobytu i stabilizacji, a młode pokolenie zapomniało już o walkach i ofiarach starszej generacji. Schuller informuje jednocześnie, że poziom bezrobocia w stolicy wynosi aktualnie zaledwie 5 procent, a wzrost gospodarczy wyniósł od 2000 r. 28 procent. Nie pozostało to - zdaniem autora - bez wpływu na sytuację polityczną. Bowiem "narodowi konserwatyści" ze swoim politycznym patosem znaleźli się w defensywie, pokonani w 2006 r. w wyborach przez Hannę Gronkiewicz-Waltz.
Korespondent opisuje zmianę stylu życia warszawiaków zdominowanego przez japońską kuchnię, latte macchiato czy weekendowe wyjazdy nad Morze Czerwone: "Odkąd dobrze płatne prace biurowe nie potwierdzają sensu pojawiania się rano w pracy po pijanemu, nawet wódka, niegdyś napój protestu patriotów, traci na popularności".
Jednak, zdaniem autora, beztroski, konsumpcyjny model życia w stolicy wyraźnie się zachwiał. I to nie tylko z powodu spadku popularności premiera Tuska w kraju. "Również tutaj, między wybujałymi wieżami warszawskich biurowców, w twierdzy Platformy Obywatelskiej, doszło do załamania nastrojów. I nie pomogą tu ani nowe mosty czy potężny, nowy Stadion Narodowy na prawym brzegu Wisły, ani prowadzona bez skandali administracja miasta" - stwierdza Konrad Schuller.
Jednocześnie przypomina, że nieznany polityk samorządowy Piotr Guział zebrał w sierpniu br. podpisy wymagane do odbycia referendum w sprawie odwołania prezydent miasta. 13 października warszawiacy zadecydują, czy Hanna Gronkiewicz-Waltz pozostanie na swoim urzędzie, czy nie. Zdaniem korespondenta utrata Warszawy może oznaczać też koniec dla Tuska.
Konrad Schuller sugeruje, że Warszawa znalazła się w stanie zawieszenia: "Wcześniejszych prezydentów miasta zabiegających o pomniki i muzea upamiętniające heroiczną historię zastąpiła ekipa kierownicza, która woli piłkę nożną, centra handlowe i wielkie sale kinowych multipleksów. Jest pięknie kolorowo i bez wątpienia lepiej od wcześniejszej szarzyzny. Jednak wszędzie wyczuwa się, co potwierdzają już badacze opinii publicznej, że to nie wystarczy, że czegoś Warszawie brakuje".
Najlepiej pokazuje to, zdaniem korespondenta "FAZ", przykład Pałacu Kultury. W okresie transformacji rozgorzała wokół niego, podobnie jak wokół "Pałacu Republiki" w Berlinie, dyskusja, czy zachować go, czy zburzyć. Fakt, że stoi do dziś, Pałac zawdzięcza "ultrapragmatycznemu stylowi nowej Warszawy, która zamiast podjąć decyzję, schowała go za lasem nowych jak spod igły drapaczy chmur".
Schuller pisze dalej, że "metoda Pałacu Kultury" upowszechniła się w Warszawie i np. fasady budynków z socjalistycznych czasów przy ulicy Marszałkowskiej zasłonięto reklamami operatorów telefonicznych czy marek samochodów. "Samsung zamiast Stalina, Lexus zamiast Lenina, a przy tym kasa dzwoni" - konstatuje korespondent "FAZ". Niemiecki dziennikarz przypuszcza, że niezadowolenie może mieć właśnie takie podłoże: "Każdy projekt urbanistyczny jest paraliżowany przez grube portfele". "Przede wszystkim pieniądze decydują w Polsce o tym, co i gdzie się buduje" - cytuje Schuller publicystę czasopisma "Dialog" Filipa Springera.
"Tymczasem Polska ze swą rozdyskutowaną opinią publiczną nie byłaby Polską, gdyby nie znalazła określenia dla takiej nowej Warszawy i jej konsumpcyjnych mieszkańców" - komentuje dalej korespondent frankfurckiej gazety. I wyjaśnia, co oznacza lansowane przez prawicowych publicystów określenie "lemingi". "Ich zdaniem lemingami są wszyscy biurowi urzędnicy, kierownicy działów, którzy wybierają dzisiaj Tuska. Jest nimi nowe społeczeństwo poliglotów nastawione na przyjemności, których życie kręci się wokół smartfonów, Ikei i cappuccino". Zdaniem konserwatystów lemingi wyróżnia polityczna ślepota. "W samobójczej wesołości ignorują oni domniemane nieujarzmione nadal niemieckie zagrożenie i śmierć patriotycznego prezydenta Kaczyńskiego (wcześniejszego prezydenta Warszawy) w katastrofie lotniczej pod Smoleńskiem, chociaż każdy z prawicowego skrzydła (inaczej niż polska prokuratura) wie, że tragedia ta spowodowana została przez odwiecznego wroga - Rosję" - pisze Konrad Schuller.
I puentuje: "W tym obrazie narodowego samobójstwa spowodowanego konsumpcyjnym zaślepieniem jest wiele przesady. Teorie spiskowe prawicy dotyczące 'zamachu smoleńskiego' nie przekonały dotąd żadnego prokuratora, a na to, co dotyczy zagrożenia z Niemiec, większość Polaków reaguje wzruszeniem ramion".
Autor jest jednocześnie przekonany, że jednak drwiny na temat lemingów trafiają w czuły punkt. "Podejrzenie, że dumna ze swej historii stolica mogłaby się zamienić w bezmyślne miasto lemingów, zatacza coraz szersze kręgi (...). Nowa warstwa średnia, elektorat Tuska, zaczyna wyczuwać, że coś jest nie w porządku z obranym kierunkiem (...). Sondaże wypadają na niekorzyść, kruszy się baza władzy Tuska i jego stolica zaczyna się chwiać. 13 października, podczas referendum, wyborcy mogą wystawić tym na górze rachunek. Chyba że zamiast tego nie wybiorą się do Ikei" - konstatuje korespondent "FAZ".