- Nie skrzywdziłem tych dzieciaków, a jeśli je skrzywdziłem, to tylko w takim wymiarze, że być może za bardzo zaufałem - mówił w TVP Info oskarżony o pedofilię ks. Wojciech Gil. - Jeżeli przepraszam, to przepraszam za moją naiwność, mój brak odpowiedzialności, że za bardzo tym ludziom zaufałem - dodał.
W wywiadzie ks. Gil wielokrotnie zaprzeczał wszystkim zarzutom. Pytany o powody ewentualnych fałszywych oskarżeń powoływał się na swoją działalność na Dominikanie. - Moje problemy zaczęły się na Dominikanie w 2010 r. Wtedy zacząłem otrzymywać pierwsze pogróżki - stwierdził.
Afera pedofilska: "Kazał mu tańczyć w żółtym bikini, przyłożył pistolet do głowy"
Jego zdaniem podłożem całej afery mogą być interesy grup handlujących narkotykami. - Stworzyliśmy pewien program pilotażowy oczyszczania wioski. To nie musiało się spodobać wszystkim. Może chodzi o narkotyki, może chodzi o pewne relacje, które miałem z wieloma politykami - mówił. - Jeżeli odcina się pewne źródło dochodów grupie groźnej... Wielokrotnie mi grożono, byłem napadnięty sześć czy siedem razy. Raz miałem nóż przy szyi, dwa razy pistolet przy głowie - opowiadał ks. Gil.
Ks. Gil wysunął też przepuszczenia, że chłopiec - przedstawiany w materiałach z Dominikany jako Carlo - mógł mieć osobiste powody, by mu zaszkodzić, ale może też być przez kogoś sterowany. Carlo pracował w kościele i - podobnie jak inne zaangażowane w działalność parafii dzieci - miał szansę na wakacyjny wyjazd do Polski. Ostatecznie jednak diakon uznał, że nastolatek źle wypełnia swoje obowiązki i jest nieodpowiedzialny, więc nie wyjedzie. Ks. Gil podkreślił, że oskarżenia pojawiły się po tym, jak chłopiec dowiedział się o tej decyzji i mógł być nią poważnie rozczarowany.
- Mógł mieć do mnie wewnętrzny żal, ale to jest jedna strona medalu. A jeśli jest kierowany przez osoby, które chcą się na mnie zemścić za to, co im się w mojej działalności w wiosce nie podobało, to jest to druga strona medalu - powiedział.
- Media mnie już skazały. Jestem człowiekiem przekreślonym moralnie w społeczeństwie nie tylko dominikańskim, ale i polskim, w którym przyjdzie mi prawdopodobnie żyć. Jestem człowiekiem totalnie zniszczonym przez ludzi, którzy nie mając żądnych dowodów w ręce, podają to wszystko jako fakt stwierdzony - stwierdził ks. Gil. Jak zaznaczył, po pokazaniu w mediach jego wizerunku jego życie prywatne legło w gruzach.
- Dziś żyję jak w więzieniu. Nie wiem, co będzie dalej, co spotka mnie za to, czego przecież nie zrobiłem - mówił. - Wiem, że jestem niewinny w tej sprawie. Dla mnie jest najważniejsze to, co wie o mnie Bóg, bo On zna prawdę. Moje życie nie kończy się tu, moje życie kończy się gdzie indziej - podsumował.
Jednym z poważniejszych argumentów, które miałyby dowodzić winy ks. Gila, jest fakt, że nie wrócił on na Dominikanę, by skonfrontować się z miejscowymi władzami i bronić przed ciążącymi na nim zarzutami. W rozmowie wyjaśnił swoje motywacje.
- Myślałem o tym, żeby wrócić, żeby stawić temu czoła, jednak wszyscy moi przyjaciele mi to odradzali. Stwierdziłem, że mam moralne prawo do obrony własnego życia i nie wrócę tam. A jeżeli jest cokolwiek przeciwko mnie, mogą mi to udowodnić, jeśli jakiekolwiek dowody mają - powiedział.
- Jestem głęboko przekonany, że na Dominikanie nie miałbym żadnej możliwości oczyszczenia się z tych zarzutów. Gdyby było inaczej, ci ludzie poczekaliby, aż wrócę, i te dowody pokazali mi w twarz. Oni nie chcieli, żeby wracał, komuś to przeszkadzało - dodał.
Ks. Wojciech Gil, obok abp. Józefa Wesołowskiego, jest jednym z duchownych podejrzewanych o wykorzystywanie seksualne dzieci. Śledczy z Dominikany posiadają zeznania chłopców, których miał wykorzystywać. Przejęli też jego komputer z pornografią dziecięcą, na którym - jak się nieoficjalnie mówi - znaleziono 87 tys. zdjęć i filmów należących do księdza.
Chcesz wiedzieć więcej i szybciej? Masz telefon z Androidem? Ściągnij naszą aplikację Gazeta.pl LIVE! Najważniejsze informacje codziennie na żywo w Twoim telefonie!