Zintensyfikowana w ostatnich tygodniach dyskusja o pedofilii osób duchownych ma wartość dodatkową. Pokazuje, na czym tak naprawdę niektórym dyskutantom zależy.
Z jednej strony mamy sępy. Czyli tych, którzy od razu definitywnie wyrokują o winie danego księdza, spisują go na straty, czekając tylko, aż zostanie schwytany i puści krew. Organizuje się ogólnopolską nagonkę w poszukiwaniu ks. Gila, który świetnie sprawdza się w zastępstwie "Matki Madzi". Policja odnalazła go i zaledwie pouczyła? Co za hańba, trzeba było od razu spałować. Sępa nie interesują ofiary pedofilii. Nie interesuje go też praca, która mogłaby pedofila wyrwać z jego życiowego bagna, nawracając na drogę pokuty. Wszak stawką nie jest tu tylko więzienie, ale i jego zbawienie.
Z drugiej strony mamy luzaków, przekonujących na prawo i lewo, że właściwie to nic wielkiego się nie stało, albo przynajmniej próbujących szukać wszelkich możliwych usprawiedliwień. Że księża wśród pedofilów to mały promil, że to samo dotyczy innych grup zawodowych, że nie można uogólniać, że księży traktuje się gorzej niż pewnego znanego reżysera itp. itd. Ich również ofiary pedofilów zbytnio nie interesują. Bardziej skupiają się na obronie autorytetu kleru za wszelką cenę.
Nie zauważają jednak, że tym samym ściągają ten autorytet w dół. Że ksiądz to właściwie taki sam zawód jak reżyser czy lekarz, też człowiek, więc może mu się to i tamto przydarzyć. Ta wątpliwa akcja obrony autorytetu duchownych prowadzi tym samym do odarcia powołania kapłańskiego z elementu duchowego i do tworzenia obrazu urzędnika kościelnego na miejsce pasterza ludu bożego.
Zarysowałem tu naturalnie postawy skrajne. Pomiędzy nimi, jak sądzę, sytuuje się znakomita większość ludzi, którzy nie są ani sępami, ani luzakami, choć mogą przyjmować niektóre pojedyncze tezy jednych i drugich. Ci ludzie też, owszem, bardzo interesują się przypadkami pedofilii w Kościele. Denerwują się przed telewizorami, oburzają przed monitorami komputerów, wkurzają w codziennych rozmowach. Ale z ich oburzenia nie wylewa się chęć linczu czy zemsty ani też wola pobłażania. Oni po prostu w ten sposób wyrażają swoją naturalną tęsknotę za świętością księży.
Tak, chcemy, żeby ci, którzy nam chrzczą dzieci, błogosławią małżeństwa i odprowadzają bliskich na cmentarz, byli wiarygodnymi świadkami rzeczywistości, którą głoszą. Żeby na katechezie, w grupie parafialnej czy na ambonie stawali ludzie słabi, ale mocni permanentnym nawróceniem, pokazujący ludziom, że zawsze jest czas na poprawę swojego życia. Żeby w końcu za ołtarzem podczas mszy ten "drugi Chrystus" to był gość, za którego nie muszę się wstydzić, a wręcz przeciwnie, bym miał za co mu dziękować.
To jest proste pragnienie prostych ludzi. Wielu z nas żyje w Kościele lub na jego obrzeżach również dlatego, że to właśnie Kościół wprowadza w nasze szare codzienne życie element innego, lepszego świata. Styczność z tym pierwiastkiem ma moc pocieszenia, ale i też moc przemiany, która zbliża do Boga. To dlatego pragniemy, by księża byli od nas lepsi. I dlatego właśnie gdy na tym pragnieniu pojawia się rysa pedofilii, tak bardzo się oburzamy i tak bardzo jesteśmy zawiedzeni.
Autor jest publicystą, teologiem, redaktorem "Więzi" . Twitter: @Konrad_Sawicki