Złe decyzje urzędników słono kosztują nas wszystkich. Według wyliczeń ministerstwa sprawiedliwości, które publikuje "Dziennika Gazeta Prawna", w 2012 roku sądy apelacyjne zasądziły blisko 34 mln zł odszkodowań.
- Konkluzja jest jedna: urzędnicy, jak popełniali błędy, tak je popełniają i pewnie dalej będą popełniać. Choć jest odpowiednia ustawa, to odpowiedzialność urzędnika za podjęte decyzje właściwie nie występuje - komentowała w "EKG" Grażyna Piotrowska-Oliwa, wiceprezydent Pracodawców RP.
Dlaczego przepisy, obowiązujące od 2011 roku, dotyczące odpowiedzialności urzędników praktycznie nie funkcjonują? - Tam są tak ogólne sformułowania, które pozwalają na daleko idącą interpretację. W związku z tym, jeśli budżet państwa jest komuś "winny" pieniądze, to ten poszkodowany sam sobie je wypłaca. Bo przecież te pieniądze pochodzą m.in. z podatków. To kolejna ustawa, która nie funkcjonuje i nie będzie funkcjonować - ocenił gospodarz magazynu "EKG" Tadeusz Mosz.
Zdaniem byłego wicepremiera i ministra gospodarki Janusza Steinhoffa odszkodowań za urzędnicze błędy byłoby mniej, gdyby nie zawiłe polskie prawo. Bo niejasne przepisy otwierają pole do urzędniczych interpretacji. - Prawo tworzone w Polsce jest tak skomplikowane, że nawet najtęższe głowy prawnicze nie są w stanie interpretować go jednoznacznie - podkreślał gość TOK FM.
Dobrym przykładem na poparcie tej tezy są przepisy podatkowe, w których interpretacji różnią się nawet sądy i ministerstwo finansów. Naczelny Sąd Administracyjny uznał, że przychodem menedżerów jest używanie przez nich w celach służbowych samochodów, telefonów czy komputerów. I powinni za to płacić podatek. Zupełnie inaczej na przepisy spojrzał resort - uznał, że podatku płacić nie trzeba.
"Sędziowie powinni zapłacić za długopis, kupiony z naszych pieniędzy, którym podpisali ten wyrok" - w "EKG" ostro o decyzji NSA