W tej chwili, według danych podanych przez Kenijski Czerwony Krzyż, liczba ofiar zamachu sięga 250 - 59 osoby nie żyją, ok. 200 jest rannych. Do akcji przyznała się radykalna somalijska milicja islamska Al-Szabab.
Dr Krzysztof Liedel*: Na tym etapie nie doszukiwałbym się błędów. Sytuacja jest bardzo dynamiczna. Trzeba pamiętać, że tego typu ataki terrorystyczne służby mogą udaremniać na etapie planowania, dzięki pracy operacyjnej. Jeśli jednak dojdzie już do ataku, a terroryści są zdeterminowani, by zabijać, i mają zakładników, to sytuacja mocno się komplikuje. Najważniejsze jest życie ludzi i do tego trzeba dostosować taktykę. To, ile czasu trwa sama operacja, ma znaczenie drugorzędne.
- To terroryści narzucają taktykę. Przede wszystkim zaatakowali obiekt, który jest bardzo duży, ma wiele pomieszczeń i skomplikowane ciągi komunikacyjne. Siły bezpieczeństwa prowadzące operację muszą każde z pomieszczeń przeszukać, sprawdzić, czy nie znajdują się tam terroryści, i ich wyeliminować. Jeśli są zakładnicy - podjąć próbę ewakuacji. To tak naprawdę wiele podoperacji, które składają się na całość działań.
- Zawsze podejmuje się próbę negocjacji. Problem w tym, że napastnicy z Nairobi nie chcą negocjować. Od samego początku przyjęli scenariusz bardzo podobny do tego, jaki zastosowano w Bombaju. Dostali się do dużego obiektu, zaczęli strzelać na oślep, wykonywali wyroki na ludziach, teraz wzięli zakładników i gdzieś się zabarykadowali. Zakładnicy są im potrzebni nie po to, żeby coś uzyskać, ale żeby przedłużać kryzys i utrzymywać zainteresowanie mediów. W mojej ocenie są to ludzie przygotowani na śmierć. Być może są to nawet terroryści samobójcy, którzy planują zginąć w konfrontacji ze służbami bezpieczeństwa. Tak zdesperowanych ludzi posiadających zakładników bardzo ciężko jest wyeliminować.
- Szansa zawsze jest. To kwestia odpowiedniego zaplanowania całej operacji. Ale rzeczywiście w takiej sytuacji, jaka ma miejsce w Nairobi, trzeba się liczyć z bardzo poważnym ryzykiem dla zakładników. Terroryści mogą być gotowi naprawdę na wszystko i ryzyko, że zaczną eliminować zakładników, jest niestety bardzo duże.
- To nie jest nic nowego. Nie bez kozery przytaczam przykład Bombaju. Mam wrażenie, że to bardzo podobny atak. Organizacje powiązane z Al-Kaidą często korzystają z planów i scenariuszy przygotowanych już wcześniej. To typ ataku obliczonego na przedłużanie kryzysu, na wzbudzenie zainteresowania mediów, na wywołanie efektu propagandowego i psychologicznego. Z tym wiąże się dobór celu. W tym przypadku cel jest bardzo atrakcyjny. Centra handlowe to tzw. cele miękkie. Gromadzi się w nich bardzo dużo ludzi, a jednocześnie nie są szczególnie chronione, w przeciwieństwie do np. lotnisk czy obiektów rządowych i wojskowych.
To ważne z punktu widzenia taktycznego, ale trzeba też pamiętać, że do tego konkretnego centrum handlowego przychodziło wiele zamożnych osób, zakupy robili tu dyplomaci, cudzoziemcy. To pozwala szybko umiędzynarodowić kryzys. Poza tym śmierć przypadkowych ludzi, cywili, zawsze bardziej porusza opinię publiczną niż śmierć kilku żołnierzy czy osób zaangażowanych w działania administracji państwowej.
- Od lat mówimy o tym, że terroryści stawiają na cele miękkie. Istnieje więc ryzyko, że takie ataki będą się powtarzać. Jeśli jednak chodzi o Polskę, to pozostaje mało atrakcyjnym celem dla terrorystów. Atak w Nairobi pokazuje, że jądro działań terrorystycznych to dziś przede wszystkim północna Afryka, problem istnieje też w Afganistanie i Pakistanie. To te rejony, gdzie terroryści mają swoje bazy logistyczne. Brak jest natomiast informacji, że do takiego ataku mogłoby dojść w Polsce.
* Krzysztof Liedel - dyrektor Centrum Badań nad Terroryzmem, doktor w specjalności zarządzanie bezpieczeństwem, prawnik, specjalista w zakresie terroryzmu międzynarodowego i jego zwalczania.
Chcesz wiedzieć więcej i szybciej? Masz telefon z Androidem? Ściągnij naszą aplikację Gazeta.pl LIVE! Najważniejsze informacje codziennie, na żywo w Twoim telefonie!