Było o włos od wybuchu bomby wodorowej. Katastrofa B-52 mogła zmienić historię

Tuż po wybraniu Johna F. Kennedy'ego na prezydenta było zaledwie o krok od katastrofy nuklearnej na niespotykaną skalę. Przyczyną był wypadek amerykańskiego bombowca B-52, który miał miejsce 52 lata temu na terytorium Stanów Zjednoczonych.

Lecący nad Karoliną Północną bombowiec z dwiema bombami wodorowymi na pokładzie zboczył z kursu i wpadł w korkociąg. Obie bomby wypadły z samolotu, a w jednej z nich rozpoczął się proces inicjujący detonację. Wybuch nie nastąpił tylko dzięki awarii jednego przełącznika niskiego napięcia.

Do zdarzenia doszło 23 stycznia 1961 roku, w samym środku zimnej wojny między USA a ZSRR, nieco ponad rok przed wybuchem kryzysu kubańskiego, kiedy to Związek Radziecki rozmieścił na Kubie pociski balistyczne średniego zasięgu, które bezpośrednio zagrażały terytorium USA. Był to największy kryzys w historii powojennego świata.

Dokument opisujący tę katastrofę powstał w 1969 roku w Departamencie Bezpieczeństwa Broni Jądrowej i został niedawno odtajniony. Zawiera opis wydarzenia sporządzony przez dr. Ralpha Lappa, fizyka zaangażowanego w projekt "Manhattan", oraz poprawki, które wprowadził Parker Jones, naukowiec pracujący dla rządu USA.

Do jego treści dotarł dziennikarz śledczy Eric Schlosser, który wydał niedawno książkę na temat broni jądrowej w USA. Sprawę opisał brytyjski "The Guardian" .

Do podobnego incydentu z udziałem superfortecy B-52 doszło 17 stycznia 1966 roku w pobliżu Palomares w Andaluzji, kiedy amerykańska maszyna z czterema ponad 1-tonowymi bombami wodorowymi zderzyła się z latającą cysterną. Załoga samolotu zrzuciła bomby na spadochronie tuż przed nieuniknioną katastrofą, jednak dwie bomby skaziły spory teren.

Chcesz wiedzieć więcej na temat współczesnej historii świata? Masz telefon z Androidem? Ściągnij naszą aplikację Gazeta.pl LIVE! Najważniejsze informacje codziennie na żywo w Twoim telefonie!

Więcej o: