''Próba udowodnienia, że 'PO to lewica', a 'PiS to jedyna prawica', jest bzdurą''

- W latach 90. różni politycy mówili: "Pokażmy, kto tu rządzi, bądźmy jak pani Thatcher". Ja im wtedy odpowiadałem: "Hola, hola, różnica jest taka, że my nie mamy stabilnej demokracji od dwustu lat. Tutaj ostry konflikt społeczny może się szybko wymknąć spod kontroli" - mówił Longin Komołowski w rozmowie z "Tygodnikiem Powszechnym"

Komołowski, wieloletni działacz Solidarności, były minister pracy i wicepremier w rządzie Jerzego Buzka skrytykował reakcję rządzących na strajki związkowców. "Poza Sławomirem Rybickim z Kancelarii Prezydenta, żaden z ministrów nie wyszedł do związkowców. Osobiście uważam, że nie wolno przerywać dialogu społecznego" - komentował. Dodał również, że nie można ignorować związków, zakładając ich słabość, bo samemu można wylądować na słabszej pozycji.

Byłemu wicepremierowi nie podoba się też podział na "strasznego Kaczyńskiego" i Tuska jako politycznej alternatywy dla niego. "Wolałbym, żeby to się nie odbywało na negatywnych emocjach o takim natężeniu. Tworzy się nieprawdziwe argumenty biograficzne, tożsamościowe, które w polityce demokratycznej nie powinny być używane. Np. próba udowodnienia, że 'PO to lewica', a 'PiS to jedyna prawica', co jest bzdurą" - stwierdził.

"Trzeba najpierw wygrać wybory, a potem pyskować"

AWS, którego współtwórcą był Komołowski, musiał w czasie swoich rządów zmierzyć się z kryzysem azjatyckim i przyzwyczaić społeczeństwo do tego, że polska gospodarka zależy od koniunktury światowej. PO, rządząc w czasach globalnego kryzysu, radzi sobie lepiej dzięki pieniądzom europejskim, którymi AWS nie dysponował. Platforma płaci więc nie tylko za kryzys, ale też za reformy emerytalne i nierealizowanie deklaracji wyborczych. Wśród zarzutów Komołowski wymienia też pychę. "Jest pewien rodzaj buty u działaczy terenowych, wynikający z posiadania władzy. Nad tym trudno zapanować nawet ich własnemu rządowi czy kierownictwu partii. Pamiętam, jak ci nowo namaszczeni zwycięzcy [SLD po wygranej w 1993 r.] na nasze oczekiwania często odpowiadali, że trzeba najpierw wygrać wybory, a potem pyskować" - mówił.

Komołowski, przypominając rozpad AWS, odniósł się też do wewnętrznych konfliktów w PO. Uważa jednak, że nie można porównywać odejścia Gowina do problemów w AWS, bo kierownictwo Platformy pozostaje spójne. "Kryzys z Gowinem nie ma takiego znaczenia, bo to ciągle jest jedna partia, a u nas odśrodkowe tendencje obnażały brak spoistości i przekonywały ludzi, że nie warto już stawiać na skonfliktowaną strukturę AWS. Gowin nie odgrywa takiej roli, a Schetyna milczy" - zauważył i dodał, że odpowiedzialnie zachowują się osoby, które licząc na przejęcie schedy po Tusku, stawiają na tworzenie silnej, jednorodnej formacji.

"Chciałem być ponad podziałami"

Polityk wspomniał też Komisje Trójstronne, w których brał udział, by wynegocjować wskaźnik wzrostu płac w sferze budżetowej. Traktując związkowców jak kolegów, starał się wtedy uczciwie przedstawić możliwości budżetowe. "Pamiętam, że wtedy OPZZ wyszedł z Komisji Trójstronnej i przygotował 'białą księgę' z oskarżeniami o brak dialogu i preferowanie Solidarności w negocjacjach, pomimo że chodziłem na spotkania do OPZZ, co mi z kolei w Solidarności brano za złą monetę" - przypomniał Komołowski i dodał, że zrozumiał wtedy, że jeśli działacz związkowy wchodzi do rządu, to w przypadku takich rozmów każda strona wysunie wobec niego zarzuty o działanie na jej szkodę.

"Jestem powściągliwy, jeśli chodzi o oskarżanie Tuska o brak dialogu, ale doradzałbym większą cierpliwość w dyskursie z partnerami społecznymi. Rzecz bowiem najczęściej dotyczy żywotnych interesów środowisk, których oni są reprezentantami. Trochę więcej cierpliwości i zrozumienia wzajemnego, a jest możliwe porozumienie" - ocenił Komołowski. Uważa on, że takie cząstkowe porozumienia mogą być drogą do pokoju społecznego.

"Granie na konflikt jest ryzykowne"

W kontekście wypowiedzi Dudy o "obaleniu rządu" i "zdradzie świata pracy", polityk mówił o przekonaniu, że w czasie protestu można sobie pozwolić na więcej. Tłumaczył, że taki język jest do przyjęcia, kiedy związkowcy krzyczą pod Sejmem, ale nie może być używany w oficjalnych negocjacjach i wystąpieniach. Podobny ton przyjęła też strona rządowa, kiedy Tusk nazwał Dudę "pętakiem", a Sikorski mówił o "miażdżeniu związków". "Takie granie na konflikt jest ryzykowne. Ja się z tym spotkałem jeszcze w latach 90., kiedy różni politycy mówili: 'Rozegrajmy konflikt ze związkami na ostro, pokażmy, kto tu rządzi, bądźmy jak Pani Thatcher'. Ja im wtedy odpowiadałem: 'Hola, hola, różnica jest taka, że my nie mamy stabilnej demokracji od dwustu lat. Tutaj ostry konflikt społeczny może się szybko wymknąć spod kontroli" - podsumował Komołowski.

Więcej o: