Konserwatywna CSU ma absolutną większość w Bawarii! Oto dlaczego pozycja Angeli Merkel wzrosła

Konserwatywna CSU zdobyła - według powyborczych sondaży - absolutną większość mandatów w wyborach do parlamentu lokalnego Bawarii. - To wzmacnia Angelę Merkel - komentuje prof. Arkadiusz Stempin. I przypomina błędy jej rywali - m.in. ordynarne ?Fuck you? na plakacie wyborczym.

Kto wygra wybory w Bawarii, wiedziano od dawna - to chadecka CSU, bawarski klon rządzącej formacji Angeli Merkel, tyle że ograniczony do samego landu. Niewiadomą pozostawały jedynie rozmiary zwycięstwa: zwykła większość czy absolutna, pozwalająca rządzić samodzielnie. Od zarania RFN (1949) w Bawarii niepodzielnie rządziła CSU. Aż przed czterema laty nastąpiło wielkie trzęsienie ziemi; z perspektywy CSU - katastrofa. Uzyskane w ostatnich wyborach 43 proc. oznaczało utratę co trzeciego wyborcy. By utrzymać się u władzy, CSU potrzebowała koalicjanta. Zostali nim wolni demokraci (FDP). Wprawdzie naturalny sojusznik chadecji na szczeblu federalnym w Berlinie, i programowo, niby taki wodór, samoistnie łączący się z tlenem. Ale o niczym innym CSU tak bardzo nie marzyła, jak właśnie o pozbyciu się koalicjanta, zdobywając dziś absolutną większość.

Bawaria to CDU, a CDU to Bawaria

Bo Bawaria to CDU, a CDU to Bawaria. W samym krajobrazie RFN to kraina mlekiem (3,5 miliona krów) i miodem (24 000 pszczelich rodów i 7 milionów kilogramów miodu) płynąca. Bezrobocie znikome, szkolne wyrostki najlepsze w kraju, długość życia największa w RFN (81 lat), firmy kwitną, a do państwowej kasy płynie wartki strumień pieniędzy. Nawet trawa w Bawarii jest idealnie zielona, a śnieg bieluteńki. Gdyby Bawaria była samodzielnym państwem, byłaby szóstą gospodarką Unii Europejskiej. Kraj jest tak bogaty, że co roku do kasy federalnej w Berlinie oddaje 4 miliardy euro "janosikowego".

W Monachium ma siedzibę siedem czołowych firm z niemieckiego indeksu giełdowego DAX. Stolica kraju jest jego papierkiem lakmusowym: doskonale zorganizowane miasto, z najlepszą w RFN siecią metra, najlepszym uniwersytetem, najnowocześniejszą halą targową, a generalnie nowoczesną infrastrukturą w każdej sferze. Kulturalny monachijczyk trzyma oczywiście w garażu BMW lub mercedesa, ale po mieście pedałuje rowerem. Bo ogólna liczba kilometrów ścieżek rowerowych może w warszawiaku wywołać zawrót głowy.

Prócz tego Monachium ma najlepszy klub piłkarski, naturalną wylęgarnię reprezentantów kraju. W Bawarii żyje się jak u Pana Boga za piecem. Świetne autostrady, doskonała opieka zdrowotna, w każdej gminie kryty basen, duży odsetek ludzi mieszkających w swoich domkach, ba, najlepsze piwo (Paulaner, i połowa wszystkich niemieckich browarów, 622), lepsze od szwajcarskich trasy zjazdowe w Alpach. Nawet do Italii blisko, nad bajkowe Jezioro Como, dokąd co weekend przenosi się połowa monachijczyków. Kiedy wrócą z wakacji, organizują najsławniejsze na świecie święto piwa - Oktoberfest. Stąd w oszczędnych Niemczech tylko Bawarczycy mogli wpaść na kosztowny kaprys, by najwyższy szczyt w Niemczech oświetlić nocą na liliowo w tonacji czekolady "Milka". Co storpedowali jednak rodzimi ekolodzy.

CSU koloryzuje rzeczywistość

Ten dobrobyt kraju CSU jak mantrę sprzedawała jako zasługę wyłącznie swoich rządów. Koloryzując rzeczywistość. Bo rząd krajowy w Monachium ma na sumieniu choćby kolaps związkowego banku "Landesbank Bayern LB", rezultat szalbierczych operacji finansowych państwowych bankierów, którzy w chwili kryzysu ogólnoświatowego sektora bankowego bank krajowy zamienili w trupa. By go ocucić, rząd w Monachium wstrzyknął mu w krwiobieg kroplówkę z miliardami euro. Ale z 5 miliardami strat bawarski podatnik musi się już pogodzić. Rząd w Monachium nie zapobiegł też upadkowi największego w Europie domu wysyłkowego "Quelle". 50 milionów euro kredytu rządowego wystarczyło na pokrycie kosztów insolwencji. Na dniach rząd chce za uszy wyciągnąć kolejnego denata, ostatnią niemiecką firmę produkującą telewizory - "Loewe". Ale CSU udał się własny marketing.

Mentalnie Bawaria to taki metysaż polskiego Podhala z amerykańską Kalifornią. W większości konserwatywni, zadziorni katoliccy górale, ale każdy z nich z rozłożonym na kolanach laptopem. Uparci, ksenofobiczni, ale z sukcesem. Jak np. prezes FC Bayern Monachium Uli Hoennes. Z wykształcenia i pasji wiejski rzeźnik, robiący najlepsze na świecie "frankfurterki", jednocześnie namiętnie obracający milionami na giełdzie . Albo premier kraju Horst Seehofer. "Swój chłop", a więc uparty góral, który pozjadał wszystkie rozumy, a któremu najlepiej wychodzi otwieranie pierwszej beczki piwa na ludycznym Oktoberfest. I jak niemal każdy polityk - oportunista. Tyle że perfekcyjny. Raczej nie wizjoner, ale z instynktem do wychwytywania nastrojów swoich rodaków. Dzisiejsze wybory ogłosił "matką wszystkich bitew", a swoją linię polityczną "koalicją z obywatelami". To zaprocentowało.

Ordynarne "Fuck you!" na plakacie

Na dzisiejszym wyniku wyborczym zaważył też niezwykły w niemieckiej kulturze politycznej gest rywala Angeli Merkel w ogólnoniemieckich wyborach za tydzień. Środkowy palec do góry prawej ręki unosi od soboty w mediach Peer Steinbrueck, do tej pory raczej gładko mówiący galant, gotowy raczej pocałować kanclerz Merkel w rękę. Tymczasem na kolportowanym plakacie pokazuje on ordynarne "Fuck you!" - jakby się znajdował na moskiewskiej ulicy. Pewnie by udowodnić, że nie jest oportunistą, ma charakter i tym samym wzmocnić swoje szanse za tydzień, a dzisiejsze SPD w Bawarii. Na próżno. W RFN ten gest publicznie jest wyklęty. Od czasu, gdy przed laty pokazał go reprezentant kraju Stefan Effenberg i na stałe za to wyleciał z piłkarskiej kadry.

Dzisiejszy wynik wyborczy wzmacnia pozycję Angeli Merkel w wyborach parlamentarnych za tydzień, jakie odbędą się już w całym kraju. Skoro 1/3 wyborców w RFN nie wie jeszcze, na kogo zagłosuje, to sukces Seehofera jest dla nich drogowskazem, dla szefowej całej chadecji trampoliną do zwycięstwa za siedem dni. Ale dobry wynik CSU w Bawarii oznacza też, że w łonie koalicji dwóch siostrzanych partii chadeckich w Berlinie - przy mało ryzykownym założeniu, że za tydzień zwycięży Merkel - zwiększy się siła głosu bawarskiej CSU. I to tym bardziej, że dotychczasowy główny koalicjant Merkel, FDP, jeśli w ogóle, to raczej prześlizgnie się do Bundestagu.

Z rachitycznym głosikiem w łonie koalicji. Bo w dzisiejszych wyborach już wyleciał z Landtagu, nieprzekroczywszy 5 proc. A Seehofer już teraz napina mięśnie. I podbija cenę przystąpienia do trzeciego gabinetu pani kanclerz. Żąda niczego innego jak tylko wprowadzenia dla "obcokrajowców", także z UE, opłat za korzystanie z bezpłatnych powszechnie autostrad niemieckich. Absolutnego luksusu w Europie. Ksenofobiczni Bawarczycy wiją się bowiem z bólu, gdy za miedzą w Austrii muszą bulić za autostrady, podczas gdy tacy Holendrzy, gdy jadą swoimi karawanami na urlop od Italii, robią korki na bawarskich autostradach. Merkel udaje na razie głuchą. I czeka na swój wielki występ za tydzień. Z wielką szansą, by po raz trzeci zostać kanclerzem Niemiec.

* Arkadiusz Stempin, historyk i politolog, prof. w WSE Kraków ks. Tischnera i na Uniwersytecie we Freiburgu (Niemcy)

Więcej o: