Raport Fundacji Forum Obywatelskiego Rozwoju miażdży system doradztwa zawodowego, który powinien funkcjonować w polskich szkołach. Powinien, ale nie funkcjonuje.
O doradztwie mówi rozporządzenie minister edukacji Krystyny Łybackiej sprzed 10 lat. - Problemem jest to, że choć narzuca szkołom obowiązek doradztwa zawodowego, nie wyszczególnia, w jaki sposób ma być to prowadzone - mówi w rozmowie z Tokfm.pl Anna Czepiel, autorka raportu FOR.
Od szkół nie wymaga się, by zatrudniały profesjonalnych doradców. Nie wskazuje się też, jakie środki finansowe mają na to przeznaczać. W myśl rozporządzenia zajęcia z doradztwa zawodowego mogą prowadzić nauczyciele lub pedagodzy szkolni "posiadający przygotowanie do prowadzenia zajęć związanych z wyborem kierunku kształcenia i zawodu". Jak podkreśla Czepiel, przepisy są na tyle ogólnikowe i mętne, że w praktyce martwe.
Po co w szkołach doradcy zawodowi? - To jedno z najważniejszych narzędzi, którymi można ograniczać bezrobocie - zaznacza Łukasz Komuda, ekspert ds. rynku pracy z Fundacji Inicjatyw Społeczno-Ekonomicznych i portalu Bezrobocie.org.pl. - Odpowiednia sugestia na wczesnym etapie edukacji może młodego człowieka poprowadzić w kierunku, który da mu zawód. Niestety, ani młodzi ludzie, ani rodzice nie mają pojęcia, czym się kierować przy wyborze ścieżki edukacji - dodaje.
Pracodawcy od lat narzekają, że wykształcenie młodych ludzi kompletnie nie przystaje do ich potrzeb. Wciąż największą popularnością cieszą się humanistyczne i społeczne kierunki studiów, po których często trudno znaleźć pracę. Absolwentów kierunków technicznych, ale i szkół zawodowych, jest zbyt mało. Tymczasem, jak wskazuje raport FOR, polskie sześciolatki mają uzdolnienia matematyczne na podobnym poziomie jak humanistyczne. Coś złego dzieje się później.
Raport FOR alarmuje, że wyspecjalizowani doradcy zawodowi zatrudnieni są tylko w 9 proc. gimnazjów i szkół ponadgimnazjalnych. A aż dwie trzecie gimnazjalistów nigdy nie spotkało się z doradcą zawodowym, choć wybór szkoły ponadgimnazjalnej ma ogromny wpływ na ich dalsze decyzje edukacyjne i zawodowe. Od ubiegłego roku jeszcze poważniejsze wybory stoją przed licealistami. Po pierwszej klasie muszą oni podjąć decyzję, czy chcą skupić się na przedmiotach humanistycznych czy ścisłych. Urzędnicy stawiają młodych ludzi na rozstaju dróg, jednak w żaden sposób nie pomagają w podjęciu decyzji, którą z nich podążyć.
- Bez doradztwa zawodowego ludzie będą podejmowali ważne życiowe decyzje w ciemno, na podstawie stereotypów utwierdzanych w mediach - wyjaśnia Komuda. - Mamy bardzo dużo wykształconych ludzi i niewiele z tego wynika - dodaje. Jego zdaniem nie chodzi tylko o koszt bezowocnej edukacji młodych ludzi. - To także koszt frustracji społecznej. Tworzy się całe pokolenie ludzi, które będzie bezskutecznie wykształcone. Zmarnuje całe lata w czytelniach i nic z tego nie będzie wynikało. Przez to będzie miało poczucie oszukania przez system - wskazuje.
Co na to urzędnicy? Z Ministerstwa Pracy otrzymaliśmy informację, że "za realizację poradnictwa zawodowego dla dzieci i młodzieży uczącej się odpowiedzialne jest Ministerstwo Edukacji Narodowej". Z rzecznikiem MEN kontaktowała się "Rzeczpospolita", która pisze dziś o raporcie FOR. MEN zapewnił, że przepisy gwarantują uczniom dostęp do wsparcia zawodowego, a niewykonanie takiego zadania jest łamaniem prawa. Dodał także, że treści z zakresu doradztwa zawodowego realizowane są w ramach codziennych lekcji.
Na świecie wsparcie zawodowe funkcjonuje zupełnie inaczej. Raport FOR wskazuje, że w wielu krajach wysoki poziom doradztwa zawodowego przekłada się na wyższą stopę zatrudnienia młodych. W Czechach, Niemczech, Danii czy Wielkiej Brytanii każdy uczeń szkoły ogólnokształcącej może liczyć na pomoc indywidualnego doradcy zawodowego. W Europie za uelastycznieniem szkolnictwa idzie wspieranie młodzieży w wyborach dotyczących ich dalszej edukacji. Nastolatki prowadzą portfolia, w których dokumentują postępy w nauce i realizację planów związanych z ich zainteresowaniami. W Wielkiej Brytanii i krajach skandynawskich organizowane są praktyki, które poprzedzają wybór głównych przedmiotów w szkole. Nastolatek ma większą pewność, że to, czego się uczy, jest zgodne z jego zainteresowaniami i przyda mu się w przyszłości.
W Polsce tego nie ma. Jak to zmienić? - Zacznijmy doradztwo zawodowe wręcz na poziomie szkoły podstawowej. Już wtedy wiadomo, w którym kierunku dziecko ma pewne skłonności i predyspozycje - zaznacza Komuda. Na późniejszych etapach doradca dawałby coraz bardziej szczegółowe i konkretne sugestie, wypływające jednak z wcześniejszych wyborów. Nie chodzi bowiem o to, by 15-latek wiedział, czy w przyszłości będzie ślusarzem, czy antropologiem. Rzecz w tym, by doradcy wspierali nastolatków i ich rodziców w kolejnych edukacyjnych wyborach, które wpłyną na ich profil zawodowy.
Ogromnym problemem jest struktura działającego dziś systemu wsparcia zawodowego. Komuda mówi o 14 zajmujących się tym instytucjach. - W liceum idzie się do innego doradcy niż w gimnazjum. Na końcu studiów w grę wchodzą inne ośrodki niż na ich początku. Nie ma szans, żeby to działało sprawnie - podkreśla.
- System, który teraz obowiązuje, jest koślawy, niewydajny i marnie dofinansowany. Jest na to bardzo mało środków i tu bym dopatrywał się przyczyn. Mówimy o problemie ogólnonarodowym, a rozwiązanie spada na barki samorządów - tłumaczy Komuda. Zarówno on, jak i Anna Czepiel z FOR nie łudzą się, że na program doradztwa zawodowego znajdą się pieniądze. A nawet jeśli, stworzenie efektywnego systemu wymaga czasu. Dlatego na początek niezbędne są rozwiązania pośrednie.
Zdaniem Czepiel szkoły muszą zacząć od porzucenia lekceważącego podejścia do doradztwa zawodowego. I zapewnić jakikolwiek kontakt uczniów z ekspertami. - Zaproponowałam, żeby doradca regularnie przyjeżdżał prowadzić warsztaty, ale nie był etatowym pracownikiem szkoły - mówi autorka raportu FOR.
Komuda wskazuje natomiast na projekt "Praca.Enter" prowadzony przez Fundację Inicjatyw Społeczno-Ekonomicznych . - To portal, który pomaga młodemu człowiekowi się zdiagnozować, dokonać autoanalizy, w czym jest dobry i co lubi. Bo można być dobrym z matematyki i jej nie cierpieć. Wówczas upieranie się przy tym, żeby być księgowym, nie jest dobrym wyborem życiowym. To będzie udręka - zauważa. Przyznaje jednak, że podobne rozwiązania pełnią jedynie funkcję pomocniczą: - Takie narzędzie nie zastąpi kontaktu z fachowcem. Tu jest potrzebny człowiek.