"Być członkiem Mossadu to przywilej". Były szpieg opowiada o słynnej agentce izraelskiego wywiadu

Uchodziła za wzorową agentkę, oddaną sprawie Izraela. Miała na koncie liczne skuteczne akcje. A jednak świat poznał Sylvię Rafael po wpadce Mossadu w Norwegii w 1973 r. Dawny przełożony Sylvii, były szef wydziału Mossadu do zadań specjalnych Moti Kfir, napisał o niej książkę. A portalowi Gazeta.pl opowiedział o swojej bohaterce i - powściągliwie - o pracy agenta izraelskich służb.

Mówi powoli, z rozmysłem, starannie ważąc i dobierając każde słowo. Czasem ucina pytanie jednym stwierdzeniem, jak człowiek przyzwyczajony do tego, że to raczej on te pytania zadaje. Ale kiedy mówi o swojej służbie, a w szczególności o bohaterce swojej książki "Sylvia. Agentka Mossadu" (Wyd. Znak), Moti Kfir, 76-letni były szef oddziału Mossadu do zadań specjalnych, wyraźnie się ożywia.

Nic dziwnego, zwerbowana i wyszkolona m.in. przez niego Sylvia Rafael była gwiazdą Mossadu. Wychowana w RPA, zafascynowana Izraelem, uchodziła za wzorową, świetnie wyszkoloną, wierną swojemu państwu agentkę. Ale jej kariera załamała się w 1973 r. w Lillehammer. Komando Mossadu, którego była członkiem, na skutek pomyłki i błędów popełnionych w czasie akcji zastrzeliło niewinnego człowieka - kelnera Ahmeda Bouchiki. Agenci zostali zdekonspirowani, a Sylvia Rafael trafiła do więzienia.

Prawdziwym celem agentów był słynny palestyński bojownik Ali Hassan Salameh, członek terrorystycznego ramienia Fatahu, Czarnego Września. Izrael uznawał go za współwinnego masakry w Monachium w 1972 r., kiedy z rąk palestyńskich zamachowców zginęło 11 izraelskich sportowców. Po tym ataku Mossad uruchomił operację "Gniew Boży" i w ciągu dwóch dekad wytropił i zlikwidował niemal wszystkich odpowiedzialnych za zamach. Jednym z zaangażowanych w "Gniew Boży" agentów był również Moti Kfir.

Michał Gostkiewicz, Gazeta.pl: Jak długo pracował pan w izraelskim wywiadzie?

Moti Kfir*: - Zacząłem w latach 60. W służbie spędziłem około 25-27 lat.

Czym Mossad z lat 60. różni się od tego obecnie?

- Są dwie najbardziej istotne różnice. Po pierwsze - z biegiem lat uzyskiwaliśmy dostęp do coraz bardziej zaawansowanej techniki. Po drugie - Izrael był wówczas osamotniony. Dziś jest częścią atakowanego świata. Wówczas USA czy Wielka Brytania nie doświadczyły jeszcze aktów terroru. Teraz niemal cały świat ma już takie doświadczenia.

Czy kiedykolwiek współpracował pan - bądź pana wydział - z agentami polskiego wywiadu?

Z tego co wiem, nie było takich przypadków. Mało tego - nie wiem, czy to prawda, czy legenda, ale jeden z szefów palestyńskiej organizacji Czarny Wrzesień, Abu Daud, miał po zamachu Monachium uciec i znaleźć azyl w PRL, albo przez Polskę przedostał się do NRD.

Czy kiedykolwiek udało się to potwierdzić?

Nie, dlatego mówię o pogłoskach. Abu Daud zmarł kilka lat temu. Mam nadzieję że dobry Bóg zamknął przed nim drzwi nieba, a otworzył - te do tego drugiego miejsca.

Rozmawiamy przy okazji wydania w Polsce pana książki "Sylvia. Agentka Mossadu". W Polsce rzadko traktuje się agentów wywiadu jako bohaterów. Tak jest za to w Izraelu. Mam dobre wrażenie?

- Perfekcyjne.

Czy pan osobiście spotkał się z podejściem: "Służysz w Mossadzie, jesteś zabójcą niewinnych ludzi"?

- Nie.

Ma pan - Izraelczyk, były agent - arabskich przyjaciół?

- Tak.

Jak widzą pańską pracę w służbach specjalnych?

(Długi namysł) - Ignorują to. Jest takie przysłowie w Talmudzie: "Wszyscy wiedzą, dlaczego mężczyzna i kobieta wzięli ślub. Ale nikt o tym nie rozmawia".

Żyjemy w różnych społeczeństwach, z polskiej perspektywy Izrael jawi się jako państwo silnie zmilitaryzowane, a armia i siły specjalne są otoczone estymą. Czy po wszystkich latach w Mossadzie nie żałuje pan ani jednej akcji, jest pan dumny?

- Nawet więcej [niż dumny]. W tamtym czasie miałem poczucie, i tak to rozumiałem, że państwo i ja - to jedno. To jest przywilej - służyć jako członek Mossadu.

Opisał pan szczegółowo proces rekrutacji i szkolenia agentów: od pierwszych, sondujących rozmów, poprzez werbunek, szkolenie, sprawdziany i pierwsze akcje. Na żadnym etapie nie wolno popełnić błędu, pan jednak - co przebija z kart książki - ma bardzo osobisty stosunek do Sylvii Rafael. Czy gdyby przytrafiła się jej wpadka, gdyby np. pękła na fałszywych przesłuchaniach, którymi ją poddaliście, dostałaby drugą szansę, by zostać agentką Mossadu?

- Najprawdopodobniej by jej nie przyjęto.

Czy Sylvia była kiedykolwiek krytykowana w Izraelu za swoją pracę i porażkę akcji w Lillehammer?

- Nie ona jako konkretna osoba. Krytykowane było fiasko całej akcji.

Opisuje pan Sylvię jako bohaterkę niemal bez skazy.

- Po wielu latach doszedłem do wniosku, że Sylvia zasługuje na to, żeby pokazać jej historię. Jej spuścizna, jej służba, jej postawa, powinny służyć za przykład. I to mnie przywiodło do pióra i papieru.

Jaka była Sylvia?

- Była kombinacją niemal nieograniczonych zdolności i talentu. Na przykład była odważna, ale nie do przesady. Była otwarta, łatwo nawiązywała kontakty, ale pod kontrolą. Gdyby mnie pan zapytał, jakie jest moje kryterium oceny potencjału przyszłego agenta, odpowiedziałbym, że optimum talentu i przeciwstawnych umiejętności. Czyli zarówno umiejętność podjęcia ryzyka i kontrolowania go.

Kiedy Sylvia wyszła już z norweskiego więzienia (odsiedziała około roku, po uwolnieniu odeszła z Mossadu i wyszła za swojego norweskiego prawnika. Zmarła w 2005 r. w RPA - przyp. M.G.), próbował pan przekonać ją do powrotu do służby?

- Nie - przede wszystkim dlatego, że została zdekonspirowana. Po drugie - jej życie zmieniło się podczas pobytu w więzieniu. Zakochała się w swoim prawniku, zapragnęła założyć rodzinę i nie chciała już kontynuować swojej działalności jako agentka.

Wspomina pan, że Mossad proponował jej stanowisko w administracji, ale odmówiła. Ale skoro jej tożsamość była znana, czy dostała ochronę Mossadu? Wiadomo o przynajmniej jednej próbie zabicia Rafael.

- Absolutnie nie. Jej mąż też był zresztą znany. Norweskie organy bezpieczeństwa dobrze wypełniały swoje obowiązki.

Jak wielu agentów po zakończeniu karier pozostało w ukryciu, a ilu się ujawniło w Izraelu, skoro to nobilitacja?

- Niewielu. Większość jednak zachowuje charakter swojej pracy w tajemnicy, albo informuje tylko najbliższych przyjaciół i rodzinę o tym, co robili. Oczywiście bez szczegółów.

Czy spotkał się pan z Sylvią po jej odejściu ze służby?

- Tak, wiele razy. (...) Wyrażała swoje rozczarowanie przygotowaniem i przebiegiem akcji i popełnionymi błędami. Porażkę ponieśli wszyscy - grupa agentów, Mossad, i wreszcie państwo Izrael.

To chyba jedna z niewielu wpadek Mossadu...

(śmiech) - Mam taką nadzieję.

Dziś, kiedy interwencja w Syrii, blisko waszych granic, wydaje się bardzo prawdopodobna, a ze strony Damaszku i Teheranu płyną pogróżki pod adresem Izraela, Mossad chyba ma co robić...

- Wierzę, mam nadzieję, że szef Mossadu czuje puls wydarzeń.

Moti Kfir* - ur. 1937 w Kuli w Izraelu, wieloletni pracownik Mossadu i były szef wydziału tej służby ds. zadań specjalnych, członek zespołu pracującego przy operacji "Gniew Boży", mającej na celu zlikwidowanie sprawców zamordowania 11 izraelskich sportowców w Monachium w 1972 r. Kierował też wydziałem szkolenia nowych agentów. Jego książka "Sylvia. Agentka Mossadu" ukazała się w Polsce nakładem wydawnictwa Znak . Obecnie Moti Kfir mieszka w Tel-Awiwie, pracuje jako biznesmen i planuje wydanie kolejnej książki - o żydowskim ruchu oporu we Francji podczas II wojny światowej.

Więcej o: