Znalazła rannego ptaka i poprosiła o pomoc straż miejską. Musiała dzwonić 10 razy [LIST CZYTELNICZKI]

- Zauważyłam na ulicy chorego gołębia - pisze nasza czytelniczka. - Dwie godziny czekałam na przybycie straży miejskiej, która w swoich obowiązkach ma podejmowanie interwencji dotyczących cierpiących zwierząt. Jeden z funkcjonariuszy usiłował mnie przekonać, że moje działanie jest bezsensowne, gdyż ptaków jest ?tak dużo? - dodała. Oto jej list przesłany do redakcji.

Brak empatii wobec cierpienia zwierząt uważam za niedopuszczalne u funkcjonariusza, który z założenia ma im pomagać. Inni funkcjonariusze też nie przykładali się do swoich obowiązków, co pod znakiem zapytania stawia sens funkcjonowania formacji, jaką jest straż miejska w Poznaniu.

Oto zapis interwencji

Godzina 13.04: zawiadomienie straży miejskiej o chorym ptaku i prośba o pomoc cierpiącemu zwierzęciu. Dyżurny, który przyjął moje zgłoszenie, obiecał, że patrol niebawem przyjedzie i zabierze ptaka do Ptasiego Azylu (do którego nie udało mi się dodzwonić mimo wielu prób).

Godzina 13.23: drugi telefon do straży miejskiej z zapytaniem, kiedy przybędzie obiecany patrol. Usłyszałam, że funkcjonariusze są w drodze.

Godzina 13.24: trzeci telefon - podałam dokładną lokalizację miejsca, w którym leży chory ptak i w którym czekam. Usłyszałam na to, że nie mam czekać, bo to zbędne. Postanowiłam jednak być przy tym chorym zwierzęciu oraz wskazać ptaka funkcjonariuszom i ułatwić im pracę.

Godzina 14.02: czwarty telefon do straży miejskiej z zapytaniem, dlaczego po godzinie oczekiwania nadal nie ma patrolu. Usłyszałam na to, że o godzinie drugiej jest nowa zmiana i to może dlatego; dyżurny zdawał się nie znać sprawy, więc powtórzyłam wszystkie informacje. Usłyszałam zapewnienie, że patrol zostaje wysłany i niezwłocznie przybędzie na miejsce.

Patrol "łapie gumę"

Godzina 14.08: kolejny telefon z pytaniem, dlaczego po ponad godzinie od mojego pierwszego zgłoszenia nadal nikt nie przyjechał po cierpiącego ptaka. Chciałam się upewnić, że tym razem nikt nie zapomni o tej sprawie. Usłyszałam, że patrol wprawdzie jechał, ale "złapał gumę" i musi zmienić koło, a to potrwa.

Godzina 14.29: na pytanie, dlaczego nadal nie ma straży miejskiej w podanym miejscu na os. Zwycięstwa, usłyszałam, że jest bardzo dużo interwencji i patrol cały czas je podejmuje. Dyżurny zniecierpliwionym głosem wytłumaczył mi, że przecież ptaków jest bardzo dużo; za nic miał cierpienie chorego i bezradnego zwierzęcia.

Godzina 14.45: w obliczu faktu, że nikt do tej pory nie przyjechał ze straży miejskiej po ptaka, wraz z przypadkowym przechodniem, który pomógł go umieścić w kartonie, udaliśmy się do lecznicy przy ul. Mieszka (dr. Wąsiatycza), o czym zawiadomiłam straż miejską. W klinice dr. Wąsiatycza jednak powiedziano nam, że nie leczą dzikich zwierząt i nikt nie chciał przyjąć ptaka (mimo mojej chęci pokrycia kosztów leczenia).

"Funkcjonariusz daje mi reprymendę"

Godzina 14.49: ponowienie prośby o przyjazd w związku z faktem, że klinika weterynaryjna odmówiła przyjęcia ptaka; zniecierpliwiony funkcjonariusz daje mi reprymendę, że "raz wzywa pani straż, a potem rezygnuje", oraz stwierdza, że teraz muszę czekać od początku, bo jest dużo interwencji. Połączenie zostaje przerwane.

Godzina 14.54: dzwonię ponownie, by podać aktualny adres przed kliniką weterynaryjną przy ul. Mieszka (naprzeciw os. Zwycięstwa).

Godzina 15.07: przyjechał samochód z pracownikami Ptasiego Azylu, zatem poinformowałam straż miejską o tym fakcie (nie byłam pewna, czy uczynią to pracownicy Ptasiego Azylu); tym samym nastąpiło zakończenie interwencji po ponad dwóch godzinach od jej zgłoszenia.

Chcesz na bieżąco dostawać najważniejsze newsy? Masz telefon z Androidem? Ściągnij naszą aplikację Gazeta.pl LIVE! Najważniejsze informacje codziennie, na żywo w Twoim telefonie!

Więcej o: