Zaczęło się od wpisu na Twitterze Katarzyny Pawlak, dziennikarki "Gazety Polskiej Codziennie". - Początkowo myślałam, że zwariowałam i to skutek "smoleńskiej obsesji", ale każdy to widzi! - obwieściła autorka niezliczonej ilości tekstów o Smoleńsku.
Pawlak wpis okrasiła zdjęciem okna, w którym "codziennie ten cień się pojawia, przez kilka godzin". Refleks będący odbiciem gzymsu miał przypominać profil prezydenta Lecha Kaczyńskiego, przed laty mieszkańca tej właśnie, pięknej kamienicy przy ul. Czerwonego Krzyża w Warszawie.
Ale wszystko wskazuje, że to już koniec "objawień" w tym miejscu. Właściciel okna dopisał właśnie do historii epilog. W oknie, co pierwszy dostrzegł fotoreporter "Polityki", pojawiły się dwie białe kartki z wydrukowanym graficznym znakiem uśmiechu. Nie wiadomo teraz, czy prawicowi dziennikarze gestu nie uznają za profanację.
Fotografia "prezydenckiego cienia" przez kilka dni wywoływała niemałe emocje. I podzieliła nawet prawicę.
Niektórych zdumiała wypowiedź katolickiego publicysty Tomasza Terlikowskiego. - Cienie na szybie niczego nie dowodzą i nie mają mocy - obwieścił na Fronda.pl. - Wiara w tego typu znaki (a mówimy o śladach na szybie, a nie o objawieniach, które oczywiście się zdarzają) jest czystym pogaństwem, które w wielkim ludziach zaczyna dostrzegać postacie herosów czy wręcz półbogów - podkreślił.
Podobnie nie na rękę tym, którzy widzieli objawienie, wypowiedział się ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski. - Cień na szybie, jak twierdzą niektórzy - podobizna śp. Lecha Kaczyńskiego, ale cóż to byłby za znak z nieba? Twarz polityka to żadne objawienie - mówił kapłan w rozmowie z Fronda.pl.
Chcesz wiedzieć więcej i szybciej? Masz telefon z Androidem? Ściągnij naszą aplikację Gazeta.pl LIVE! Najważniejsze informacje codziennie, na żywo w Twoim telefonie!