W Siedlcach policjanci podczas przesłuchania mieli bić , razić paralizatorem i polewać wodą zatrzymanych po napadzie na jubilera. Jeden z zatrzymanych popełnił samobójstwo. W zeszłym roku w Lidzbarku Warmińskim dwóch przesłuchiwanych mężczyzn podczas przesłuchania na posterunku policyjnym było okładanych pałkami. Cztery lata temu mieszkańcy squatu we Wrocławiu wygrali przed Trybunałem Praw Człowieka w Strasburgu proces, w którym oskarżali policję o bezprawne wtargnięcie do ich domu i pobicie. Takich spraw można znaleźć więcej.
- Co dzieje się w umysłach policjantów, którzy dopuszczają się takich przekroczeń prawa? - pytał w Radiu TOK FM Jakub Janiszewski. Jego gościem był Paweł Moczydłowski, socjolog, były szef polskiego więziennictwa.
- To rezultat dłuższego procesu. Policja wsiadła na niebezpiecznego konia - podkreślił Moczydłowski. - To się urodziło w końcu lat 90., kiedy w Polsce udało się wywołać pewien układ psychozy, lęku przed przestępczością. To był komponent towarzyszący frustracji wynikającej z reform początku lat 90. i nurtu politycznego, który był przeciwko kosztom reform. Domagano się represyjnego prawa, większych uprawnień dla policji. Na tej fali zawsze jest pokusa, aby dowalić przestępcom, nie myśląc o tym, że trzeba dowalić zgodnie z prawem - tłumaczył Moczydłowski.
Obywatele zaczęli domagać się od państwa przemocy. Idealnym celem byli przestępcy, którym trudno było się w jakikolwiek sposób bronić. To właśnie na nich zmęczone trudnymi przemianami gospodarczymi społeczeństwo zaczęło odreagowywać swe frustracje. Według Moczydłowskiego w ten sposób powstało poletko do "hodowania faszyzacji społecznej".
- Represyjność była kompensacją nieudolności - zaznaczył socjolog. Zauważył, że zwłaszcza w latach 90. nie można było liczyć na wymiar sprawiedliwości. - Społeczeństwo nie znosi próżni. Pod nieudolność legalnego wymiaru sprawiedliwości rodził się drugi wymiar, taki nasz. Klimat na mafijność - mówił Moczydłowski. Jeśli więc ktoś chciał dojść sprawiedliwości, nie szedł do sądu, bo wiedział, że czekają go w najlepszym razie długie miesiące procesu bez gwarancji powodzenia. Szedł więc do tzw. Ukraińca, który miał wymierzyć sprawiedliwość. Natychmiast i skutecznie.
Ci, którzy nie decydowali się na "dziką sprawiedliwość", domagali się jeszcze większej represyjności ze strony organów państwa. Rzadko jednak szła za nią skuteczność. - To, że rodzi się mafia, po części wynikało z nieudolności państwa - podkreślił Moczydłowski.
Problemem jest także fakt, że struktury takie jak wojsko, więzienie czy właśnie policja budowane są na "negatywnej solidarności". - Tam jest szef jednostki, który odpowiada za wszystko, i zastępcy, którzy odpowiadają za mniejsze odcinki. Tworzy się piramida rozchodząca się do dołu - mówił Moczydłowski. "Piramida" reaguje więc na wszelkie niepożądane w społecznej świadomości zachowania izolacją i wewnętrznym zwarciem. Im większą ilość ludzi negatywne konsekwencje czynu mogą dotknąć, tym większa motywacja, by zamieść je pod dywan. Socjolog zauważył jednak, że już samo zamiatanie jest postrzegane jako naganne.
Szczelność instytucji zapewnia właśnie jej piramidalna struktura. - W takiej instytucji poziom lęku redukuje się w ten sposób, że każdy wie coś złego o drugim. Zachodzą haki: szef wie coś o mnie, ale ja wiem coś o szefie. Te zahaczenia wyłączają prawo jako regulator stosunków międzyludzkich w instytucji. Wchodzi mafijność. Jak jeden sypnie, to musi pamiętać, że jego też sypną - zaznaczył Moczydłowski.
- To są zasady panujące w społecznościach, które stoją w dużym stopniu poza kontrolą społeczną, w instytucjach totalnych i paratotalnych - mówił Moczydłowski. Te struktury bronią się przed kontrolą w przeświadczeniu, że jako stworzone do kontroli same jej nie podlegają. - To myślenie jest patologiczne - przyznał socjolog. Tłumaczył, że w wielu państwach demokratycznych unika się struktur podobnych do piramidy. Przemoc ze strony państwa rozdziela się więc między różne organy. W USA istnieje kilka równorzędnych struktur policyjnych. Kiedy jedna zawiedzie, inne mają ją równoważyć.
Ogromnym problemem polskiej policji jest także jej wizerunek. - To nie jest przyjazna instytucja. Ludzie czują respekt i obawę, kiedy mijają policjantów na ulicy - zauważył Janiszewski. Moczydłowski przyznał, że polskim mundurowym daleko do przyjaznego, pomocnego angielskiego "bobby'ego". - To coś zgubiliśmy w reformie policji. A jeszcze na początku lat 90. podkreślano, że należy pójść w kierunku budowy zaufania do policji - mówił socjolog. Jednak w czasach zażartej walki ze zorganizowaną przestępczością często zaniedbywano pomniejsze potrzeby obywateli. - Przez to policja może zostać sama - skwitował Moczydłowski.
Janiszewski zaznaczył, że równie destrukcyjne dla policji i całego aparatu państwowego jest odbieranie ich jako nieprzyjaznych i wrogich, które jako przestępstwa traktują nawet błahe i stosunkowo niegroźne czyny, jak choćby palenie marihuany czy spożywanie alkoholu w miejscu publicznym. - To się przekłada na pewien dystans do policji - mówił Moczydłowski. - Jest myślenie: po co ja się będę zgłaszał do policji, że mi ukradli pieniądze? Ja wiem, że tam pójdę i oni nie tyle mnie zignorują, co zapytają, skąd mam te pieniądze. To jest gorsze. Ludzie się obawiają, że z ofiary staną się sprawcami - podkreślił socjolog.
Według Moczydłowskiego policja powinna dążyć do takiego stanu, że uderzona pałką staruszka uznana zostanie co najwyżej za błąd funkcjonariusza, a nie dowód na bestialstwo. - Tego typu zaufanie do policji bierze się z profesjonalizmu, fachowości - mówił socjolog. Co więcej, policja, która ma legitymację społeczną na pilnowanie porządku, powinna utrzymywać go przede wszystkim we własnych szeregach. A z tym jest problem. - I mamy poczucie, że to mafia za publiczne pieniądze - przyznał Janiszewski. - Słyszymy wtedy od policji: my też jesteśmy przestępcami, ale mamy do tego prawo. Jak się słyszy takie głupoty, szacunek i respekt do policji natychmiast spada - zakończył Moczydłowski.