Na plaży w Gdyni w niedzielę pobili się kibole Ruchu Chorzów i meksykańscy marynarze. W bójce uczestniczyło kilkadziesiąt osób. Wersji zdarzeń z gdyńskiej plaży było kilka. Według jednej kibole Ruchu Chorzów napadli na wypoczywających marynarzy z Meksyku. Według innej początkowo w awanturze brało udział tylko dwóch mężczyzn - Polak i Meksykanin.
Sprawa natychmiast wywołała oburzenie. Głos zajął nawet sam szef MSW Bartłomiej Sienkiewicz. Mamy do czynienia z narastającą przestępczością ubraną w szaliki klubowe, która tak naprawdę jest zwykłą bandyterką - powiedział. Pochwalił policję za czas reakcji, jednak zasugerował, że nie zrobiła wszystkiego, aby zapewnić bezpieczeństwo w związku z pobytem kiboli w mieście.
- Kluczowe pytanie brzmi: Jak to się stało, że 450 kiboli znalazło się na plaży wśród 2 tysięcy ludzi? Możliwość nadzorowania i reagowania na wydarzenia była przez to z natury ograniczona - stwierdził.
Dodał, że "jak wychodzi parę tysięcy kibiców z pociągu, to ich trasa z reguły jest znana", i chciałby dowiedzieć się, jak doszło do tego, że trafili na plażę. Zapowiedział, że będzie żądał wyjaśnień w tej kwestii od komendanta miejscowej policji.
- Jak usłyszałem słowa naszego ministra, to byłem szczerze zdziwiony. A co my mieliśmy zrobić? Zamknąć plażę dla tych kibiców? A może wysłać między zwykłych ludzi z dziećmi cały konwój policjantów w mundurach i kaskach, żeby tam siedzieli? Przecież są jakieś swobody obywatelskie. Ci kibice przyjechali do Gdyni z samego rana i po prostu poszli sobie na plażę. A od nas się chyba oczekuje, że powinniśmy w takich sytuacjach ich zabierać na komisariat i zamykać do wieczora. Nie możemy takich rzeczy robić - mówi nam funkcjonariusz, który chce zachować anonimowość.
Podobny argument wysuwa kom. Joanna Kowalik-Kosińska, rzecznik KWP w Gdańsku: - Nie ma takiej możliwości, żeby komukolwiek, kto nie jest pozbawiony praw obywatelskich, zabronić wejścia na plażę. Kibice mieli do meczu 10 godzin, a stadion jest otwierany trzy godziny przed imprezą. To normalne, że ci ludzie, będąc z południa Polski, postanowili w wolnym czasie pójść na plażę. Przecież nie mogliśmy im tego zabronić.
Kowalik-Kosińska zaznacza również, że w okolicy plaży były patrole policji, gotowe zareagować w przypadku naruszenia prawa przez obecnych tam kibiców. - Przecież nie mogliśmy kazać, żeby umundurowani policjanci cały czas siedzieli na plaży obok kibiców w slipkach i ich pilnowali - dodaje.
Jak zaznacza, policja bardzo szybko zareagowała na zgłoszenie o bójce. - Mieliśmy telefon kilka minut po godz. 15 od kogoś z plaży, o 15.07 informację od patrolu, w tym samym czasie z miejskiego monitoringu. O 15.15 policjanci byli już na miejscu i opanowywali sytuację - mówi.
Stałe monitorowanie zachowania kibiców przed i po meczu to, jak zaznacza rzecznik stołecznej policji st. asp. Mariusz Mrozek, standardowe działanie funkcjonariuszy. - Przede wszystkim w KSP mamy wydział do zwalczania przestępczości pseudokibiców, mamy policjantów, którzy zajmują się ruchem i kibicowskim, i pseudokibicowskim. To są funkcjonariusze, którzy sami są pasjonatami piłki nożnej. Ich wieloletnie doświadczenie przekłada się na efektywność naszej pracy. Mamy informacje, które pozwalają nam planować nasze działania - zaznacza.
I podaje przykład ostatnich zamieszek podczas meczu w podwarszawskich Łomiankach: - Tam nie doszło do konfrontacji chuliganów pomiędzy sobą - te dwie strony zostały przez policję od razu oddzielone. Kibice Polonii w naszej asyście wracali do Warszawy, była przygotowana również asysta dla drużyny i pracowników Polonii. Wszystko po to, by chuligani nie mogli zrobić im krzywdy.
Pytany o to, co robi policja z kibicami, którzy w grupach idą świętować mecz na mieście, Mrozek wyjaśnia: - Monitorujemy, w jakim kierunku udają się mniejsze i większe grupy, jak się zachowują, czy stwarzają zagrożenie np. dla osób korzystających z komunikacji miejskiej. Patrole, które pełnią służbę na terenie miasta, na bieżąco przekazują informacje do sztabu na temat tego, ilu kibiców i gdzie zmierza, jak się zachowują. Dzięki temu wiemy, jak wygląda sytuacja, i jesteśmy w stanie szybko zareagować, gdyby działo się coś złego. Staramy się cały czas mieć ich na oku. Koniec meczu nie oznacza końca służby policjantów.
Jak z kolei wyjaśnia podinsp. Andrzej Borowiak, rzecznik wielkopolskiej policji, funkcjonariusze są dobrze zorientowani w kwestii tego, której drużyny kibice mogą sprawiać problemy i od tego uzależniają środki bezpieczeństwa, jakie będą powzięte w czasie ich wizyty w mieście. - Policja każdorazowo do takiego meczu przygotowuje się na bieżąco. W zależności od tego, ilu kibiców będzie przyjezdnych, czy będzie ich 300, czy np. 2,5 tysiąca. Im ich więcej, im bardziej są zantagonizowani, tym ryzyko jest większe i w związku z tym zwiększamy liczbę funkcjonariuszy pracujących przy takim wydarzeniu - zaznacza.
Jak wyjaśnia, także od liczby kibiców oraz ich stosunku do drużyny, z którą gra ich klub, zależy, czy mecz jest uznany za "podwyższonego ryzyka". Ale - zgodnie z ustawą o imprezach masowych - najwięcej obowiązków w przypadku meczu "podwyższonego ryzyka" ciąży wtedy na organizatorze meczu.
W którym momencie rozpoczynają się zaś działania policji? - Na wiele godzin przed przyjazdem kibiców. Ich przejazd jest monitorowany od momentu, kiedy wjeżdżają na teren naszego regionu. Jeżeli mecz jest o godz. 20, kibice przyjadą o godz. 17, a wjeżdżają na teren województwa o godz. 14, no to w pracy jesteśmy od godz. 11 - zaznacza Borowiak.
Co w przypadku, kiedy kibicie - tak jak miało to miejsce w Gdyni - przyjeżdżają do miasta na wiele godzin przed meczem? - Generalnie zazwyczaj jest tak, że całe miasto jest monitorowane. Mamy sporo kamer, patroli. My wiemy już kilka dni wcześniej, jak będzie wyglądał przyjazd kibiców. Ci, którzy do nas przyjeżdżają, sami chcą mieć jakiś komfort, chcą wiedzieć, kiedy muszą być pod stadionem, ile czasu zajmie kontrola. Dlatego nie ma problemów z uzyskaniem informacji, jak będzie wyglądał ich przyjazd - mówi Borowiak.
Jak dodaje, kibice najczęściej nie mają żadnych obiekcji do tego, że przez większość pobytu mają przy sobie obstawę policji. To bowiem właśnie funkcjonariusze zapewniają im dojazd autokarami z dworca na stadion. - Najczęściej są szczęśliwi, że sprawnie mogą przyjechać, sprawnie wyjechać. Proste pytanie: chciałoby się komuś iść 7 km z dworca kolejowego na stadion? Oczywiście że nie. Dodatkowo zaznaczamy im: jeżeli jakikolwiek autobus będzie miał uszkodzone fotele, wybitą szybę, to wy idziecie ze stadionu pieszo. I zamiast wyjechać o 22, to wyjedziecie o 3.30 nad ranem - tłumaczy Borowiak i dodaje, że taki argument jest bardzo skuteczny, bo nigdy nie mieli problemów ze zniszczeniami w autobusach spowodowanymi przez kibiców.