1 sierpnia 1944 roku, 22-letni Witold Kieżuń obudził się ok. siódmej. Jak wspominał w "Pierwszym Śniadaniu w TOK-u", spał w lokalu który był składem broni, wstawał więc wcześnie.
- O 9 mieliśmy zbiórkę. A o 9:05 weszła nasza łączniczka Ania Nathansonówna. Stanęła na baczność i mówi: Godzina "W" 17. Co wtedy czułem? Myśmy byli zmobilizowani już 28 lipca. Razem z dwoma kolegami, dorożką, przewieźliśmy broń. I 12 godzin czekaliśmy na rozkaz. A rano dowiedzieliśmy się, że broń zostawiamy i wracamy do domu. To była dla nas zupełnie niezrozumiała sytuacja. Parę dni temu dowiedziałem się od Władysława Bartoszewskiego, że on już od 28 lipca nocował w punkcie zbiorczym.
Zdaniem prof. Kieżunia, wybuch powstania był praktycznie nie do uniknięcia. - Pięć lat przygotowaliśmy się, żeby się zemścić. Nie wiem, czy bez rozkazu doszłoby do powstania... Sytuacja była beznadziejna. Trzeba pamiętać, że decyzją Niemców, Warszawa miała być broniona jak twierdza. A to m.in. oznaczało ewakuację ludności cywilnej. Miastem-twierdzą był też Mińsk Litewski i po zwycięstwie Armii Czerwonej wyglądał jak Warszawa po powstaniu. Moim zdaniem, gdyby Powstanie Warszawskie nie wybuchło, praktycznie by nas wymordowano. Zamykano dzielnice po dzielnicy, mężczyzn zabijano a ludność cywilną wywożono. To było jak grecka tragedia - mówił.
22-letniego Kieżunia możemy podziwiać na filmie wykonanym 23 sierpnia 1944 roku. Obładowany bronią uśmiecha się do obiektywu.
Zdjęcia wykonano po akcji zdobycia kościoła Św. Krzyża. - To była jedna z najlepiej przeprowadzonych akcji. Zaczęło się o 4 rano. Zdobyliśmy kościół, plebanię i komendę policji. Około 10 atakujemy budynek... Mój siedmioosobowym zespół był pierwszy i udało nam się zdobyć broń porzuconą przez Niemców. Chwytam ciężki karabin maszynowy, do torby wkładam granaty. Zbieramy wszystko i biegniemy do kwatery, żeby te broń ukryć. W chwili wybuchu powstania na 17 osób mieliśmy jeden pistolet. Strasznie się cieszyliśmy, że mamy tyle broni. I nagle widzimy trzyosobową grupę i ono mnie fotografują - wspominał gość TOK FM.
W dniu tamtego sukcesu wiara w zwycięstwo była ogromna. Tak jak w czasie innej akcji, w której brał udział prof. Witold Kieżuń. W czasie zdobywania budynku Poczty Głównej sam wziął do niewoli 14 jeńców. I po słynnym zdobyciu PAST-y.
- To przecież był ogromny sukces. Wierzyliśmy że zwyciężymy. Bardzo długo się wierzyło. Chyba do upadku Starówki...
Nadziei dodawały też działania Armii Czerwonej. Ale pomoc nie nadeszła. - Czy mieliśmy żal? Była świadomość zdrady. Bo przecież słyszeliśmy gorące zapewniania o pomocy. Te komunikaty radia Moskwa były fantastyczne. I ten huk armat za Wisłą.
Po upadku Powstania Warszawskiego, Witold Kieżuń uciekł z transportu do obozu jenieckiego. W Krakowie dalej działał w podziemiu. W marcu 1945 roku został aresztowany przez NKWD. W maju został przewieziony do łagru w Krasnowodsku. Do Polski wrócił w 1946 roku.