W części kraju padło do 90 proc. bocianich piskląt. "To rzadkie zjawisko, ale zaakceptujmy śmierć w przyrodzie"

Małe bociany przetrwały wiosenne nawroty zimy, ale padły w czerwcu po trzydniowych opadach deszczu. Ornitolodzy alarmują, że w niektórych regionach kraju lęgi straciło nawet 90 procent ptaków. - Takie zjawisko nie zdarza się często, ale nie powinniśmy bić na alarm - twierdzi pasjonat przyrody, dziennikarz "GW" Adam Wajrak.

Mimo dobrego sezonu lęgowego i obfitości pokarmu (deszczowe lato oznacza mnóstwo dżdżownic i żab, którymi żywią się bociany), w niektórych regionach Polski padło 70 proc. piskląt. W Wielkopolsce jeszcze więcej - nawet 90 proc. Ptaki nie przeżyły trzydniowych opadów deszczu i ochłodzenia, które nadeszły w czerwcu.

Gniazda zamieniły się w zbiorniki

- W Wielkopolsce przez trzy dni intensywnie padało. Gniazda, które są tak szczelne, że przypominają miednice, zamieniły się w minizbiorniki. Bociany nie były w stanie zrobić tylu otworów, aby spuścić tę wodę - opowiada dr inż. Tadeusz Mizera z Instytutu Zoologii Uniwersytetu Przyrodniczego w Poznaniu.

Bociany zawsze starają się chronić pisklęta. Gdy żar leje się z nieba, rozkładają skrzydła, aby dać im trochę cienia; gdy pada, dogrzewają je własnym ciałem. W tym przypadku zwyczajnie nie dały rady - opady były zbyt silne. - Pisklęta były już duże, ważyły po mniej więcej 2 kg, ale jeszcze nie stały same na gnieździe. Zaziębiły się i padły z wychłodzenia - wyjaśnia Mizera.

Ornitolodzy sądzili, że przyczyną pomoru mógł być też grzyb Aspergillus, któremu sprzyja wilgotne środowisko. - Trudno mi to skomentować. Nawet jeśli tak było, był to czynnik wtórny. Po opadach deszczu zawsze w gnieździe jest wilgoć - tłumaczy Tadeusz Mizera.

Wajrak: Dajmy bocianom spokój

Takie zdarzenia są zjawiskami naturalnymi, jednak nie zdarzają się często. Adam Wajrak twierdzi, że w tym przypadku nie ma powodu do niepokoju. - Ten pomór dotyczy niewielkiego terytorium kraju, a my musimy zaakceptować, że jest śmierć w przyrodzie. Zawsze, gdy są załamania pogody, są straty w lęgach. Na wschodzie bociany mają się świetnie, ostatnio widziałem po 5 młodych w gniazdach - opowiada. - Jedno pokolenie bocianów żyje ok. 20-30 lat i jeśli w tym czasie przytrafi się takie wydarzenie, to choć jest smutne, nie ma to dużego wpływu na całą populację - zgadza się dr Mizera. - Wystarczy, że jednej parze uda się wychować dwa młode, i populacja przetrwa - dodaje Wajrak.

Jak wygląda obrączkowanie ptaków?

W Polsce mamy ok. 50 tysięcy bocianich gniazd. Tysiąc z nich monitorują pracownicy ośrodków naukowych. Dwa-trzy tygodnie przed wylotem z gniazda, gdy pisklęta są jeszcze w stanie półlotnym, badacze mierzą rozpiętość skrzydeł ptaków i obrączkują je powyżej stawu skokowego. - Odbywa się to normalnie: na terenie gospodarstw rolnych korzystamy z pomocy rolników, przystawiamy drabinę do gniazda i przystępujemy do badania. Większość siedlisk bocianów znajduje się jednak na słupach energetycznych. Wtedy musimy wykorzystywać specjalne podnośniki - opowiada Tadeusz Mizera.

- Metoda obrączkowania daje nam bardzo dużą wiedzę. Gdybyśmy zainstalowali kamery w gniazdach muchołówek, zobaczylibyśmy dantejskie sceny, np. myszy leśne pożerające wszystkie młode - wyjaśnia Wajrak.

Słupy energetyczne większym problemem niż opady

Bociany często zakładają gniazda na słupach energetycznych. Robią to, ponieważ słupy są bezpieczniejsze niż drzewa - nie wchodzą na nie drapieżniki, np. kuny. W mediach często pojawiają się dramatyczne zdjęcia ptaków zaplątanych w linie energetyczne. - To duży problem, większy niż opady - przyznaje dr Mizera. Wolontariusze i pracownicy naukowi starają się temu zapobiec, wynosząc gniazda 2-3 metry ponad linię.

Więcej o: