Zostać urzędnikiem? Banalnie prosty test, znikające etapy rekrutacji. "Jakby z góry wiedzieli, kto wygra" [LIST]

"Łatwo jest pisać o niesprawiedliwych prywatnych przedsiębiorcach, ale może powiedzmy coś o rekrutacjach w administracji państwowej" - napisała nasza czytelniczka. I opowiedziała o swojej nieudanej próbie zostania urzędniczką.

Przedsiębiorcy, którzy do nas napisali, narzekają, że młodzi kandydaci są leniwi , mało ambitni i mają roszczeniową postawę. Ci odpowiadają: Rekruterzy łamią prawo , oferują stawki poniżej jakiegokolwiek minimum, najchętniej zatrudnialiby za darmo. A jak to wygląda poza firmami prywatnymi?

Karolina: Od razu miałam wrażenie, że ogłoszenie jest "dla kogoś"

"Łatwo pisać o niesprawiedliwych prywatnych przedsiębiorcach, sztuką jest natomiast wskazać błędy instytucji państwowych. Ja starałam się o pracę na stanowisku referendarza w administracji państwowej,

Kiedy przeczytałam ogłoszenie, poczułam, że jest ono napisane "dla kogoś", ponieważ wymagania były po prostu banalne: wykształcenie: wyższe magisterskie humanistyczne, umiejętność obsługi strony internetowej i serwisów internetowych (Facebook, YouTube, Twitter), przeszkolenie w zakresie edytorstwa tekstów, podstawowa znajomość ustaw, znajomość języka angielskiego na poziomie komunikatywnym, komunikatywność, umiejętność analitycznego myślenia, uczestnictwo w organizacji projektów edukacyjnych i popularyzatorskich (np. wystawy, konferencje).

Stwierdziłam jednak, że powinnam spróbować, bo w końcu spełniałam wszystkie wymagania formalne, a nawet mogę wykazać się dodatkowymi umiejętnościami. Poza tym pierwszy raz widziałam ogłoszenie bez wymaganego stażu pracy związanego z oferowaną pozycją, co bardzo mi odpowiadało, ponieważ do tej pory posiadałam jedynie doświadczenie w postaci praktyk, a jak niestety miałam okazję się przekonać, pracodawcy nie traktują poważnie takich bezpłatnych zajęć. Na rozmowach kwalifikacyjnych zazwyczaj słyszę, że praktyki to nie doświadczenie.

Nie znaczy to, że nigdy nie pracowałam naprawdę "za pieniądze". Owszem pracowałam, ale niestety zawsze na umowie "śmieciowej" i do tego na stanowiskach, którymi ciężko pochwalić się w CV - recepcjonistka, obsługa klienta. Były to zajęcia, które wykonywałam w czasie studiów, by się utrzymać i odłożyć jakieś pieniądze na czas odbywania bezpłatnych praktyk w tych wymarzonych miejscach. Obecnie kiedy skończyłam już drugi kierunek studiów i swobodnie posługuję się 3 językami obcymi, chciałabym znaleźć pracę, która bardziej odpowiada mojemu wykształceniu. Dlatego też tak duży entuzjazm wzbudziło we mnie ogłoszenie.

Na początek testy, banalnie proste, jak dla idioty

Cała historia zaczyna się od testu umiejętności i wiedzy. Przyjechałam na niego z innego kraju. Zaproszenie na test otrzymałam w piątek po południu. Test miał się odbyć we wtorek, więc szybko się spakowałam i w poniedziałek nocnym pociągiem przyjechałam do Warszawy - na test poszłam prosto ze stacji kolejowej. W zaproszeniu zaznaczono, że będą dwa etapy rekrutacji: test, a po jego zdaniu rozmowa kwalifikacyjna.

Test był banalny, część dotycząca j. angielskiego stworzona została chyba dla idiotów. Był to podstawowy list, w którym trzeba było wstawić brakujące słowa, bodaj 7 wyrazów podanych poniżej całego tekstu. Pomyślałam: dobrze, może nie zależy im na j. angielskim (aczkolwiek to dziwne, bo w ogłoszeniu zaznaczono, że miał to być język na poziomie komunikatywnym).

Dwa dni po napisaniu testu otrzymałam zaproszenie na rozmowę na piątek. W piątek okazało się, że właściwie test nie miał żadnego wpływu na rekrutację, ponieważ nie wyeliminował chyba żadnego z kandydatów. Na rozmowę zaproszono ponad 60 osób. Wchodziliśmy alfabetycznie, czekałam na swoją rozmowę kilka godzin. Co więcej, każdy dostawał takie same pytania, także po pewnym czasie wszyscy mieli gotowe odpowiedzi. Uważam, że taki rodzaj przeprowadzania rozmowy kwalifikacyjnej był po prostu farsą.

Nikt nie pytał o moje doświadczenie, wykształcenie czy o cokolwiek z mojego CV. Były 3 pytania - jak na egzaminie i "do widzenia". Miałam wrażenie, że komisję właściwie nie interesuje, to co się powie, bo oni i tak już dawno zdecydowali. Poza tym na rozmowie informowano kandydatów, że nie jest to ostatni etap rekrutacji (przeciwnie do informacji zawartej we wcześniejszym mailu), będzie jeszcze jeden, do którego przejdzie 5 osób. Nie odpowiadało mi to za bardzo, ponieważ musiałam wrócić za granicę do pracy, ale stwierdziłam, że właściwie tak mi zależy na tej posadzie, że jeśli przejdę dalej, to postaram się za wszelką cenę dostać jeszcze 2 dni wolnego i przyjadę na ostatni etap.

Nie dostała się pani, ale na pocieszenie

Odpowiedzi mieliśmy dostać we wtorek. Cały wtorek chodziłam z komórką w ręku, żeby na pewno ją usłyszeć. Jednak nikt nie zadzwonił. Stwierdziłam, że nie zakwalifikowałam się dalej. W środę rano byłam na spotkaniu naszego zespołu z szefem, musiałam wyłączyć telefon. Kiedy włączyłam go po dwóch godzinach, okazało się, że mam 3 nieodebrane połączenia o 9.02, 9.04 i 9.06.

Jak tylko mogłam wyjść na chwilę z biura na przerwę, oddzwoniłam pod numer, z którego do mnie dzwoniono. Oczywiście była to pani, która poinformowała mnie, że koleżanka zajmująca się rekrutacją już wyszła (było przed 13), ale ona może mi udzielić informacji. Po podaniu imienia powiedziała, że byłam w ścisłej czołówce, ale skoro nie odebrałam telefonu, to niestety mi dziękują, bo wybrano już kogoś innego!

Jak to kogoś innego? Przecież miał być kolejny etap, a już wybrano?! I to jedną osobę i tylko dlatego, że nie odebrałam telefonu i oddzwoniłam po 3 godzinach. Byłam w szoku. Jakim cudem zadecydowano w 3 godziny. Kiedy wróciłam wieczorem do domu, odczytałam maila: "W związku z trudnościami połączenia się drogą telefoniczną, z przykrością informuję, że nie została Pani wybrana na wakujące stanowisko. Na pocieszenie pragnę zaznaczyć, że była Pani w pierwszej piątce".

Administracja nie może działać, jeśli tak się wybiera urzędników

Mail był z godziny 10 rano. Tym samym, pomimo zakwalifikowania się do pierwszej piątki, w ciągu godziny zadecydowano o wybraniu kogoś innego! A gdzie podział się ostatni etap? Od razu wybrano jedną osobę? Wydaje mi się to bez sensu, by eliminować kandydatów na podstawie odebrania telefonu lub nie. Decydować powinny kwestie merytoryczne, a nie dostępność, po trzech telefonach w odstępie 2 minut każdy! Jeśli urzędnicy w Polce są naprawdę wybierani na podstawie natychmiastowego odebrania telefonu, to administracja państwowa nigdy nie będzie działać sprawnie, bo oznacza to, że wybiera się tylko osoby, które nie mają żadnych innych zajęć.

Istnieje jeszcze jedna możliwość, chyba najbardziej prawdopodobna. Zapewne to stanowisko było już dawno obsadzone, a cała rekrutacja przeprowadzona tylko do zabawy, żeby była jakaś dokumentacja, a każdy powód był dobry, by wyeliminować kandydata. Jest to jednak bardzo niesprawiedliwe wobec osób, które przyjeżdżały na kolejne etapy (nie tylko ja byłam spoza Warszawy). Jeśli nowy pracownik został wybrany jeszcze przed całym procesem rekrutacyjnym, "po znajomości", powinno się odrzucić innych kandydatów już po teście, aby nie dawać nadziei oraz nie mnożyć kosztów związanych z dojazdami.

Trochę mi jednak smutno, że w Polsce nawet w administracji państwowej nie szanuje się osób, które są naprawdę chętne do pracy i dobrze wykształcone. Jeśli nawet Państwo nie daje przykładu prywatnym przedsiębiorcom, to nie ma nadziei na poprawę na rynku pracy oraz w relacjach pracodawca - pracownik. Nie mówiąc już o tym, że taka administracja, do której wybiera się jedynie osoby po znajomości" lub na chybił trafił, zależnie od tego, kto odbierze telefon w porę, nigdy nie będzie sprawnie działała".

Skończyłeś studia i nie możesz znaleźć pracy odpowiadającej twoim kwalifikacjom? Nie rozważasz nawet zatrudnienia jako pracownik fizyczny? Próbowałeś, ale nie chcieli cię przyjąć? A może jesteś przedsiębiorcą, który bezskutecznie szuka kogoś do pracy? Opisz nam swoją historię i motywację. Czekamy na wasze maile: agnieszka.wadolowska@agora.pl, anna.pawlowska@agora.pl

Więcej o: