- Siły rządowe karzą Syryjki za aktywne wspieranie opozycji w wioskach i miastach. Karzą je za pomoc humanitarną, za udział w protestach, za wspieranie walczących. Skazują je na zamknięcie, tortury i gwałty- alarmuje Liesl Gerntholtz, dyrektor ds. praw kobiet w Human Rights Watch.
Organizacja broniąca praw człowieka opublikowała historie kobiet , które aresztowano i przetrzymywano w Damaszku, Homs czy Tartous. Pretekstem mogło być to, że wspierały przesiedlone rodziny czy choćby wypowiadały się niepoprawne, zdaniem reżimu, na Facebooku. Większość została aresztowana za ich własną działalność opozycyjną, ale reżim zatrzymuje też Syryjki za działalność mężów, braci czy synów. Oskarża się je o działania terrorystyczne. Poniżej prezentujemy trzy historie opublikowane przez HRW:
AMAL
19-latka zatrzymana w czasie pokojowej demonstracji w Tartous [miasto na wybrzeżu Syrii]. Przez trzy miesiące przetrzymywana kolejno w ośrodkach wojskowych w Tartous, Homs i Damaszku. Oskarżona o działania terrorystyczne. Przesłuchiwana i torturowana:
"Strażnik przyprowadził mnie do pokoju, posadził na krześle i przywiązał do niego. Rozciął mi nadgarstki, żeby łatwiej porazić mnie prądem. Do rany przyłożył kabel i włączył prąd. To trwało kilka minut. I tak trzy serie. Był w świetnym humorze. Słyszałam jego śmiech".
Amal opowiada, że była dwukrotnie zbiorowo zgwałcona przez strażników. Raz w Tartous w październiku 2012 roku, a drugi raz po przeniesieniu do ośrodka w Damaszku w listopadzie:
"Ten, który mnie wcześniej przesłuchiwał, przyszedł do mojej celi z kolegami. Podszedł bardzo blisko, pamiętam, że miał na sobie szorty i podkoszulek. (...) To trwało bez końca. Po wszystkim po prostu ubrał się i wyszedł. Zostawił mnie kolegom. Ten drugi zawołał na innych, żeby przyszli popatrzeć. Za pierwszym razem próbowałam się bronić. Za drugim jeszcze też. Za trzecim nie miałam już siły. Wpatrywałam się tylko w swoją krew na podłodze. Jak wyszli, doczołgałam się do porozrzucanych na podłodze ubrań. Po jakimś czasie przyszedł lekarz. Wziął mnie do łazienki. Myj się - usłyszałam".
FETMEH
Aktywistka pomagała dezerterom z syryjskiej armii, m.in. tym, którzy ukrywali się w Homs. Przez 14 miesięcy przetrzymywano ją w Military Intelligence Branch 215 w Damaszku. Wypuszczono ją w marcu 2013 roku. 35-latka opowiada, jak przesłuchiwano ją przez 15 dni z rzędu:
"Żądali nazwisk należących do Wolnej Armii Syrii. Pytali o ich broń, zapasy, plany. Nie odpowiadałam na ich pytania, więc bili dalej. Raz posadzili mnie na metalowym krześle, ręce związali z tyłu, a nogi pod spodem. Włączyli prąd. Napięcie było tak silne, że krzesło aż się trzęsło razem ze mną. Szybko straciłam przytomność.
Kolejnego dnia był shabeh [podwieszenie za nadgarstki pod sufitem, na takiej wysokości, by stopy były tuż nad podłogą, ale jej nie dotykały - przyp. za HRW]. Jeszcze innym razem bili mnie po nogach, tuż pod udami, i w kręgosłup. Przestawali dopiero, gdy byłam cała w siniakach. Albo dopiero jak traciłam przytomność. Nie byłam w stanie chodzić, musieli nosić mnie do to toalety".
Fetmeh opowiada też o tym, jak poniżano ją i wykorzystywano seksualnie:
"Zakładali mi opaskę na oczy. Podchodzili, pochylali się nade mną. Nie wiem, ilu ich było. Ale słyszałam ich głosy, rozpoznałam moich strażników. Obmacywali mnie. Łapali za piersi...".
RASHA
Żona opozycjonisty. Aresztowana, gdy oddział wojskowy przeszukiwał jej dom w sierpniu 2011 roku. Była przetrzymywana w ośrodku Hama Military Security Branch. Więziono ją w niewielkim pokoju razem z 35 innymi młodymi kobietami. Jak opowiada, wszystkie były zatrzymane w związku z działalnością opozycyjną kogoś z rodziny. Została wypuszczona dopiero, gdy znaleziono i aresztowano jej męża. Spędziła w ośrodku 18 miesięcy. Ma 31 lat.
"Wpadli do domu. Wiedziałam, że chodzi im o mojego męża. Szukali go, bo brał udział w demonstracjach... Nie mogli go nigdzie znaleźć, więc zabrali mnie. Próbowali mnie zmusić, żebym zdradziła, gdzie się ukrywa. W ośrodku przypalali mnie gorącym żelazem, bili, okładali drewnianym kijem i metalowym drągiem. Mówiłam, że mam chorą wątrobę, że miałam przeszczep, prosiłam o leki. Mówili, że dadzą mi je dopiero, jak zacznę mówić. Gdy milczałam, specjalnie bili mnie w brzuch".
Prawie 5,5 tysiąca kobiet było przetrzymywanych przez reżim syryjski od marca 2011 roku do kwietnia 2013 roku - szacuje syryjski ośrodek ds. dokumentowania nadużyć. Co najmniej 766 kobiet i 34 dziewczynki poniżej 18. roku życia nadal przebywają w zamkniętych rządowych ośrodkach. Organizacje ds. praw człowieka alarmują, że co najmniej 24 kobiety zostały w nich zamęczone na śmierć.
Jak alarmuje Syryjskie Obserwatorium Praw Człowieka, od wybuchu powstania przeciwko reżimowi prezydenta Baszara el-Asada w Syrii w marcu 2011 roku zginęło ponad 100 tysięcy ludzi . W tym ponad 36,6 tys. cywilów, ponad 5 tys. dzieci poniżej 16. roku życia i ponad 3,3 tys. kobiet. Obie strony mają też jeńców - ponad 10 tys. osób przetrzymywanych jest w państwowych więzieniach, a kilkuset funkcjonariuszy sił reżimu znajduje się w rękach rebeliantów.
"Miałem dobrą pracę, dużo pieniędzy, żadnych zobowiązań. Teraz nie mogę nawet wrócić do własnego kraju, bo mnie zabiją" [WYWIAD] - przeczytaj naszą rozmowę z Majedem Hallakiem >>